Tomek wyciągnął z plecaka swoją komórkę, podszedł do mnie i zrzucił ręcznik, którym był przepasany. Tuż przed swoim nosem ujrzałem jego nabrzmiewającego kutasa. Był naprawdę spory…
– Co ty odpierdalasz? – zdziwił się Romek.
– Będziemy mieli na niego haka – wyjaśniał. – Nagramy go jak nam ssie. Jak nie będzie trzymał mordy na kłódkę, to wrzucimy ten filmik w neta, a potem wyślemy linka do jego rodziny i znajomych. Całe miasto będzie się z niego śmiać. Więc – zwrócił się w tych słowach do mnie – raczej będzie trzymał mordę na kłódkę.
W tym momencie miałem przed swoimi oczami już dwa gołe kutasy - już w pełni stojące i gotowe.
W życiu nie byłem w tak dziwnej sytuacji.
Tomka był nieco mniejszy, ale nie zdawał się mieć z tego powodu jakichś kompleksów. Oba były nabrzmiałe, pełne jeszcze wspomnień z tej ulotnej orgii, którą tutaj przed chwilą odwalali.
Kazali mi je ssać.
Serce biło mi jak oszalałe. Nie umiałem sobie wyobrazić, że to robię. Odsunąłem się i wbiłem wzrok w kąt pomieszczenia. Nie mogłem się nawet ruszyć. Całe moje ciało było jakby ulane z betonu – twarde i zimne. Chciałem tylko, żeby ten koszmar skończył się jak najszybciej.
Nagle chwycili mnie za włosy i przycisnęli moją twarz do swoich twardniejących podnieceniem kutasów.
Poczułem ich ciepło i wilgoć na swoim czole, policzkach i ustach.
Pachniały świeżo – mydłem albo żelem pod prysznic. Pod moimi wargami pulsowały żyły, które toczyły krew tuż pod ich cienką skórą.
– Ssij je, kumasz?
I włączył nagrywanie.
Wiedziałem, że się nie odwalą i że muszę coś zrobić.
– Pokaż, jak się nimi bawisz. No dalej, zrób nam dobrze! – darli się, przyciskając moją twarz mocniej do siebie.
Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale… otworzyłem trochę usta.
A Tomek wepchnął w nie swojego palucha, rozwarł moją szczękę i kazał Romkowi wcisnąć we mnie swojego kutasa. Ten wykonał polecenie.
Jego fiut był słonawy i tak gruby, że ledwo go pomieściłem w policzkach.
Nie wiedziałem, czy naprawdę działam z powodu strachu przed nimi. Czy może tak naprawdę w głębi duszy chciałem tego. Chciałem w końcu spróbować, jak smakuje facet.
Co prawda inaczej wyobrażałem sobie ten pierwszy raz z facetem, ale… gej w naszym świecie nie ma co wybrzydzać.
Gdy Tomek stwardniał, rozciągnął moje usta jeszcze bardziej i zaczął energicznie wpychać w nie również swojego penisa. Był tym ostro podjadany, bo rósł on w oczach w rytm bicia serca.
Poczułem ból w zawiasach szczęki, ale udało się – oba weszły mi do środka.
Zamknąłem oczy i poczułem, jak moja ślina ulewa mi się kącikami ust. A może to był ich śluz.
Tomek wepchnął swojego głębiej, wszedł niżej, rozpychając mi gardło. Potem cofnął go, a jego miejsce zajął fiut Romka. I tak na zmianę, a ja miałem łzy w oczach i próbowałem powstrzymać odruchy wymiotne.
– O tak, baw się nimi. Dobra z ciebie ciota – syczeli nade mną i świecili mi komórką prosto w twarz, gdy się nimi dławiłem. – Jak będziesz grzeczny, mamusia się nie dowie…
Nagle wezbrało we mnie tak wielkie zdenerwowanie, że nie mogłem się powstrzymać. I zacisnąłem zęby tak mocno, ile tylko miałem sił.
Usłyszałem chrupnięcie chrzęści.
Wydarli się na całe gardło.
Poczułem, jak moje usta wypełnia ciepła krew o metalicznym posmaku. Zaczęli mnie tłuc po głowie. Komórka z hukiem wypadła na posadzkę. Wyrwali swoje kutasy z moich ust w ogromnej szarpaninie a ja, plując posoką i kawałkami zdartej skóry, rzuciłem się do ucieczki.
Złapali mnie przy drzwiach i zaczęli kopać. Chwycili mnie za nogi i zaciągnęli kilka metrów dalej. Byłem cały poraniony.
Owinęli się ręcznikami, które momentalnie naciągnęły krwią.
– Ty mały gnojku – odezwał się Tomek – zapłacisz nam za to! – i zaczął nie lać po głowie, a Romek kopał mnie w brzuch.
Nagle w drzwiach pojawił się Oskar.
Był tylko w ręczniku. Najwyraźniej chciał iść pod prysznic.
Romek i Tomek stanęli osłupieni. Nie wiedzieli, jak zachowa się ten bydlak. Był chyba jedną osobą, nad którą nie mieli tutaj żadnej kontroli.
Próbowali mu coś wyjaśnić nieudolnie, ale im to nie wychodziło.
Oskar podszedł spokojnym krokiem w naszą stronę, popatrzył na mnie, po czym przywalił w twarz Tomkowi, aż ten upadł nieprzytomny na posadzkę. Romek zerwał się, ale nie zdołał uciec. Oskar chwycił go i również strzelił w twarz.
Po takim potraktowaniu rudy dołączył do swojego kolegi na posadzce. A wielka plama krwi pod nimi zaczęła się powiększać.
W starciu z takim gigantem nie mieli najmniejszych szans.
W szoku wstałem i chciałem uciekać. Ale on mnie powstrzymał. Zdjął z siebie ręcznik i okrył mnie nim.
Z nieśmiałości nawet nie zerknąłem na jego męskość.
Wziął mnie na swoje wielkie ramiona.
Poczułem, jak bije od niego zapach smaru, gumy, potu oraz przyjemne ciepło. Czułem się słabo, myślałem, że zemdleję. Nie wiedziałem, czy z powodu ran, stresu czy może wrażenia, jakie robiły na mnie jego silne, grube bicepsy.
Położył mnie delikatnie na ławce, ale wolałem uprzeć się o ścianę.
Zobaczył wielką plamę krwi na moim boku. Powstała, gdy zahaczyłem żebrami o blachę wokół kratki ściekowej. Była lepka i ciągle się powiększała.
Chwycił moją koszulkę i rozdarł, jakby była z papieru.
Z troską dokonał oględzin mojego cherlawego ciała, po czym wyszedł i wrócił z kilkoma kawałkami gazy nasączonej wodą utlenioną. Nim je przyłożył, pochuchał na nie chwilę, by stały się ciepłe. Przetarł moją twarz, a potem krwawiący bok.
Trochę to piekło przez moment, ale obecność tego faceta dodawała mi otuchy.
A prawdę mówiąc – oniemiałem z zachwytu.
Uratował mnie z rąk tych idiotów, a potem zaopiekował się mną tak, jak nigdy żaden mężczyzna. I to taki mężczyzna – stuprocentowy, prawdziwy do szpiku kości.
Nic nie mówił. Może był nieśmiały.
Ale patrzył na mnie przenikliwie. Nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy na tak długo. Bez lęku i speszenia, z pełną serdecznością.
Zrobiło mi się ciepło na sercu.
Położył rękę na moim boku. Chciał jakby sprawdzić, czy nie mam połamanych żeber. Choć wiedziałem, że nie mam - nie chciałem by zabierał rękę.
Chciałem by mnie dotykała, obdarzała swoim żarem i czułością.
By posunęła się dalej, sprawdziła nie tylko żebra, ale resztę moich kości, całe ciało najlepiej.
Nagle drzwi szatni otworzyły się i pojawił się w nich pan Waldek.
– Co tu się stało na miłość boską? – stary uniósł się i złapał za serce.
Nim zdążyłem mu cokolwiek wyjaśnić, leżał już półprzytomny pod ścianą.
Zadzwoniłem na pogotowie z pokiereszowanej komórki Tomka – z której zaraz potem usunąłem ten nieszczęsny film.
Pogotowie zabrało całą trójkę.
Sanitariusze próbowali dojść, co się stało, i mówili do siebie pod nosem, że takiego cyrku to jeszcze nie mieli.
Tymczasem Oskar gdzieś zniknął w tym całym zamieszaniu. Posmutniałem.
Jeden z sanitariuszy opatrzył profesjonalnie moją ranę, ale nie zgodziłem się, by zabrali mnie na pogotowie. Posiedziałem trochę na ławce, a gdy doszedłem do siebie trochę, poszedłem do szatni, by się przebrać.
Znalazłem w swojej szafce kolejną kartkę.
Tym razem serce było wielkie i czerwone, nakreślone starannie. A na odwrocie było napisane: „Dziś o 19:00 na forcie wodnym w parku”.
Zastanawiałem się, czy iść. Podejrzewałem Arletę. Ale nie wiedziałem, co miałbym jej powiedzieć, skoro nie wiążę z nią żadnych planów.
Zadzwoniłem po godzinie do szpitala. Wszystkich wypisano i siedzieli już w domach. Pewnie Tomek musiał się gęsto tłumaczyć z całego tego incydentu.
To dziwna praca, wspominałem już?
***
Podjąłem jednak decyzję, że pójdę. I porozmawiam z nią na spokojnie. Wyjaśnię jej swoje stanowisko. Jeśli będzie miała złamane serce, to trudno.
O umówionej godzinie pojawiłem się na forcie wodnym w parku. Jak zwykle o tej porze było pięknie. Fort wodny – mimo, że odnowiony – świecił pustkami.
Usiadłem na długiej ławce – jedynej ocalałej, na samym środku, i zacząłem wypatrywać Arlety. Nagle jednak zauważyłem małą kopertę leżącą na skraju ławki. Przez moment się wahałem, rozejrzałem się, czy nikt po nią nie idzie, a potem otworzyłem.
W środku była mała mapka fortu z zaznaczonym czerwonym punktem w miejscu bocznego wyjścia.
Pomyślałem, że to jakieś szaleństwo i nie będę się bawił w jakieś gierki.
Wyszedłem czym prędzej z fortu.
Przeszedłem może sto metrów, patrzę – widzę Arletę idącą za rękę z jakimś gościem. Blokersem. Nie zauważyli mnie, poszli dalej jedną z alejek parku.
Pocałowali się.
Zdurniałem. To była jakaś kompletna paranoja.
Zaczęła zżerać mnie ciekawość, kto stoi za tymi karteczkami miłosnymi.
Wróciłem na fort i odnalazłem boczne wyjście. Prowadziło między wielkimi krzewami i było słabo widoczne. Podejrzewam, że większość ludzi je przeocza.
Z ciekawości skierowałem swoje kroki dalej, choć przyznaję się – serce biło mi, jak oszalałe.
Ekscytacja mieszała się we mnie z obawami i podnieceniem.
Parę metrów dalej – na małym pniu – znalazłem kolejną kopertę. Tym razem mapka pokazywała stare drzewo za wałem obronnym. Ruszyłem niepewnie krętą ścieżynką, odchylając gałęzie i oglądając się i przed siebie, i na boki.
Na wielkim, pochyłym drzewie znalazłem przybitą małą kartkę ze strzałką pokazującą zejście nad brzeg fosy.
Nad wodą ktoś siedział.
Nie mogłem jednak dokładnie rozpoznać kto, gdyż pod drzewami panował gęsty cień, a mnie oślepiało zachodzące słońce.
Podszedłem bliżej.
To był Oskar…
Siedział tam na kocu i w milczeniu (a jakże!) obserwował kaczki. Był bez koszulki. Widać chciał wyeksponować swoje atuty.
Obszedłem go a nasze spojrzenia znów się spotkały. Uśmiechnął się.
Nigdy go takiego nie widziałem, nie dostrzegałem jego uroku spod grubych warstw smaru i brudu, jakie nosił na sobie każdego dnia.
Usiadłem obok niego. Biło do niego niespotykane ciepło.
– Dziękuję za to dziś – wyszeptałem.
A on położył swoją wielką rękę na mój kark i przyciągnął mnie do siebie. Był w tym zarówno bardzo stanowczy, jak i delikatny. Nie mogłem pojąć, jak tyle sprzeczności mieści się naraz w jednym facecie.
Słyszałem, jak szybko oddycha i jak wali w klacie jego wielkie serce. Jakby był podniecony, rozentuzjazmowany. Spojrzał na moje wargi i chyba zobaczył, że się zarumieniłem.
Nasze usta złączyły się. I nie mogły się rozstać!
To był długi, piękny, męski pocałunek.
Wybuchłem rozszalałym pożądaniem, o jakie nigdy bym siebie nie podejrzewał.
Zapragnąłem raz jeszcze poczuć ten piękny, umięśniony tors i wtulić się w jego ciepło. Chciałem zatopić się w jego silnym uścisku i tych przerażająco wielkich piersiach. By zapomnieć o całym złu tego świata.
Dał mi to, jakby czytał w moich myślach.
Gdy ujrzałem go nago – byłem zachwycony. Wszystkim. Każdym jego szczegółem i ogółem. A w szczególności jego penisem. Był tak duży, że pierwsze, co pomyślałem, że nic z nim nie zrobię. Nie wsadzę go nigdzie, bo się nie zmieści. Ale pokochałem go od razu i wycałowałem dokładnie.
Był mężczyzną doskonałym.
Aż dziwnie, że tego wcześniej nie zauważyłem.
Byłem mu niesamowicie wdzięczny, że dopuścił mnie – marnego, kruchego i głupiego chłopca – do swojej wielkiej, samczej intymności. Całowałem go i pieściłem po całej jego rozległej, nagiej powierzchni. Jego skóra była aksamitna i miękka.
Był jak niezbadany, dziki ląd – pełen podniecających sekretów i ekscytujących przygód.
Rozebrał mnie delikatnie, rozpakował z ubrań ostrożnie jak prezent i otoczył ciepłem swojej wielkiej, nagiej bliskości.
Pozwolił mi się dotykać, gdzie tylko chciałem. A chciałem wszędzie. Dał odrzeć z tajemnicy całą swoją cielesność na tym brzegu fosy za wodnym fortem.
Kochaliśmy się jak szaleni na wiele sposobów – tak, jak potrafią tylko mężczyźni – przebudzeni do życia dziką, pierwotną miłością i prowadzeni instynktami, które w nas drzemały.
Trysnęliśmy jednocześnie.
To jednak nie przeszkodziło nam w kontynuowaniu najdzikszych erotycznych pieszczot - wspaniałych, intymnych i elektryzujących.
Ubrudzeni własnym smarem przedłużaliśmy nasz homoseksualny akt aż do słodkiego opętania.
To było tak cudowne przeżycie, że aż nie dawałem wiary, że to się dzieje naprawdę. Bałem się, że w którymś momencie obudzę się i wszystko to okaże się tylko snem.
***
Na szczęście to nie był sen.
Dziś Oskar ma swój zakład samochodowy – dwie ulice za zakładem pana Waldka. Którego czas nie oszczędził, bo zmarło mu pod koniec tamtego roku.
Jego syn odziedziczył interes, ale nie umiał go prowadzić i szybko popadł w kłopoty finansowe.
Klienci tymczasem czmychnęli do mojego Oskara – który teraz ma pełne ręce roboty.
Teraz mieszkamy razem w domu nad jego zakładem i jest nam ze sobą dobrze.
Pewnie zastanawiacie się, czy w końcu do mnie przemówił. Tak, przemówił. Zaraz po tamtej rozpuście nad brzegiem fosy.
Gdy tryskał jak szalony wprost na mnie – lubieżnie, gorąco i bez zahamowań – wyszeptał mi na ucho wtedy coś, czego nigdy nie zapomnę:
– Kocham cię Mariusz…
Autor Fiutomer. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie fragmentów lub całości niniejszego utworu w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii i publikacja tego utworu na jakimkolwiek serwisie internetowym czy innej publikacji bez wiedzy i zgody autora jest naruszeniem praw autorskich i spotka się z reakcją autora. Autor nie ponosi odpowiedzialności za konsekwencje przeczytania niniejszego utworu.
Szkoda ze to koniec
OdpowiedzUsuńOstatniego słowa jeszcze nie napisałem :)
UsuńAle czaaaad! Mam nadzieję, ze to nie koniec :)
OdpowiedzUsuńJeśli się podobało, to jest szansa na dalsze losy Mariusza i Oskara :)
UsuńPodobalo!jest zajebiste
OdpowiedzUsuń;-) dzięki
UsuńKiedy cos nowego?
OdpowiedzUsuńWłaśnie tworzy się kolejna seria Warsztatu Miłości. Powoli i rozważnie, bo chcę utrzymać wysoki poziom :)
UsuńKiedy cos poczytamy?
OdpowiedzUsuń4 część Warsztatu już gotowa, ale czeka jeszcze na korektę i poprawki. Także niebawem - myślę, że na weekend będzie :)
UsuńBardzo piękne całe opowiadanie i z fajnym zakończeniem
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie koniec! Jest 7 następnych części! :)
UsuńExtra
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńCzy ktoś tutaj chciałby żebym mu obciagnal
OdpowiedzUsuń