Warsztat Miłości [1]: Zaskakujące odkrycie w szatni


Latem zeszłego roku skończyły się pieniądze, jakie zostały mi w spadku po ojcu. Dlatego wraz z końcem roku szkolnego musiałem szybko znaleźć jakąś dorywczą pracę, żeby pomóc mamie złączyć jakoś koniec z końcem.

Byłem gotowy zrobić wszystko, by tylko zdobyć kasę...

Niestety mieszkamy na zadupiu i ciężko u nas o pracę.

Znalazłem tylko jedno ogłoszenie – zakład mechaniki pojazdowej poszukiwał pomocnika. Nie wymagali żadnych specjalnych kwalifikacji, więc pomyślałem, że spróbuję.

Okazało się, że to całkiem spory warsztat, który obsługiwał całą okolicę.

Nie widziałem o tym, bo nigdy nie mieliśmy auta.

Zakład posiadał kilkanaście stanowisk podjazdowych i kanałów, a po wielkim, śmierdzącym smarem garażu pełnym różnych aut kręciło się kilku pracowników. I jak to u mechanika – przykręcali coś, oliwili, głośno rozmawiali i śmiali się.

Zgrana ekipa, pomyślałem.

W niej dostrzegłem pewnego uroczego, szczupłego blondyna o bystrym spojrzeniu i cudnych ustach.

Złapaliśmy krótki kontakt wzrokowy. Uśmiechnął się do mnie. Zrobiło mi się miło.

Przez moment miałem o nim dziką, niekontrolowaną fantazję, w której wymykam się z nim gdzieś na zaplecze i obnażam go całkowicie, bez pytania o jego imię i jakiekolwiek inne rzeczy, natychmiast rzucamy się na siebie i namiętnie kochamy na stojąco - nago i bezwstydnie.

Oj, chyba mi czegoś brakuje - pomyślałem sobie.

Przywitała mnie ich sekretarka Arleta, która siedziała przy komputerze w przeszklonej kanciapie w rogu garażu.

Straszna blokersiara o agresywnym makijażu, bezczelnym spojrzeniu i non stop żującej gumę żuchwie. Powiedziała, że właściciel tego ustrojstwa – pan Waldek – zaraz będzie, po czym zaczęła mi okazywać nadmierne zainteresowanie.

Gdzie chodzisz do szkoły? – spytała, robiąc balona z gumy.

Do liceum przy Prusa.

O, ambiciak się znalazł – uśmiechnęła się głupkowato. – I czego wy się tam uczycie?

Chodzę na profil mat-inf, więc jest sporo matmy i infy.

Arleta przez moment w milczeniu żuła gumę, zapewne próbując złożyć w głowie sensowne zdanie.

Z informatyki to ja umiem tylko się zalogować na fejsbuka.

Nie wiem czemu, ale wcale mnie to nie zdziwiło.

Nagle z zaplecza wyszedł starszy siwy mężczyzna koło pięćdziesiątki. Po jego spojrzeniu od razu wiedziałem, kim jest.

To on? – spytał szorstko.

Arleta przytaknęła.

Stary zmierzył mnie wzrokiem i spytał, czy wiem, co to klucz francuski.

Przeprowadziłam z nim rozmowę – wtrąciła się Arleta – i zapewniam, że ma on wszelkie kwalifi…

Pytałem cię? – uciął stary.

Arleta zmarszczyła się i ucichła.

Wyglądasz na takiego, co nie ma pojęcia o autach – dodał.

W sumie miał rację, ale nie zamierzałem się poddawać. Zapewniłem go o swojej sumienności i powiedziałem, jak bardzo zależy mi na pracy.

Wtem odezwała się także Arleta:

Na pewno się sprawdzi. Proszę dać mu szansę.

Stary burknął coś i dodał:

Obyś wiedział, co jest klucz francuski. Zaczynasz od jutra – i wyszedł.

Niemal podskoczyłem z radości. Ta praca była mi bardzo potrzebna.

Arleta uśmiechnęła się, wzięła mnie za rękę i wyprowadziła na środek garażu.

Chłopaki! – krzyknęła. – Od jutra macie nowego pomocnika. Żebyście mi go mile przyjęli!

Parę twarzy zwróciło się w moją stronę, ale powiedzmy bez specjalnego entuzjazmu.

Znalazłem wzrokiem tego przystojnego blondyna.

Tajemniczo się uśmiechnął, gdy usłyszał, że będę z nim pracować...

Tymczasem spod pobliskiego Nissana wysunął się młody facet, krótko ścięty, postawny acz szczupły brunet. Wstał, podszedł do mnie, bacznie mi się przyglądając.

Mówiłem ojcu, żeby już nie zatrudniał takich ciot – skomentował.

Poczułem się okropnie.

Tomek! Jak możesz! Ten poprzedni odszedł właśnie przez takie teksty!

Dziwię się ojcu, że trzyma też ciebie. Zamknij się, bo pierwsza stąd wylecisz – warknął.

Gbur!

I tak zaczęli wymieniać się obelgami, a ja już wiedziałem, w jakie bagno wdepnąłem. Synek tatusia, marnotrawny, rozpuszczony i wkurzający.

Szykują się piękne dwa miesiące - pomyślałem.

Wtem podszedł wysoki, szczupły, rudawy koleś o bezczelnym wyrazie twarzy. Szybko rozpoznałem zażyłą znajomość z tym całym Tomkiem.

Romek… Jeszcze ciebie tu brakuje – skomentowała Arleta.

Spoko lala, my do pedałów – wskazał mnie – nic nie mamy. Nawet szacunku – zarechotali i przebili sobie piątkę.

Arleta dała mi znak, byśmy opuścili towarzystwo.

Wyszliśmy tylnym wejściem. Za garażem rozciągał się kawałek zieleni otoczony krzakami, a w zadaszonej wnęce, w jakby prowizorycznej łaźni, zauważyłem kilka pryszniców z wykafelkowaną podłogą.

To kretyni, nie przejmuj się, znudzisz im się i dadzą ci spokój – wyciągnęła pomiętą paczkę papierosów. – Palisz?

Nie, dzięki – odparłem, choć mogłem wtedy rzeczywiście na uspokojenie wciągnąć sobie jednego. – Jestem tu tylko na dwa miesiące, jakoś wytrzymam.

Nagle w drzwiach pojawił się ogromny, niezwykle przypakowany facet zawinięty tylko w ręcznik. 

Był prawie łysy, miał szeroką, bardzo męską żuchwę i ramiona tak grube, jak moje dwie nogi albo grubsze. Oczy miał niewzruszone, zmrużone. Był cały ubrudzony smarem a po jego wielkiej klacie ozdobionej wielkimi mięśniami piersiowymi ściekały krople gęstego potu.

Widok był oszałamiający.

Cześć – przywitałem się.

Spojrzał na mnie, ale nic nie odparł, tylko skierował się pod prysznice.

Już idziemy – Arleta dała mu pokojowy, ustalony znak, po czym rzuciła peta, przydeptała go i wciągnęła mnie za ramię do środka budynku.

On mnie chyba też nie lubi – skomentowałem.

To Oskar, on tak zawsze. Do nikogo się nie odzywa.

Pomyślałem, że to mogłaby być dobra strategia przetrwania w tym durnym miejscu – po prostu do nikogo się nie odzywać i robić swoje.

***

Pierwszy dzień pracy pokazał mi jednak, że to niemożliwe.

Podaj klucz dziesiątkę – usłyszałem głos spod auta tego rudego Romka.

Podałem mu, ale zły.

Kurwa, mówiłem dziesiątkę – wkurzył się, po czym wysunął się na tym taki śmiesznym łóżeczku spod auta, wstał i sam wziął klucz.

Przepraszam, ale nie znam się jeszcze…

Nie zdążyłem skończyć zdania, bo znów zniknął pod autem. Nie wiem, czy w ogóle mnie słuchał.

Popatrzyłem na Tomka, który przyglądał nam się z balkonu na drugim piętrze i palił papierosa. Gdy zobaczył, że na niego patrzę, odwrócił wzrok i rzucił peta na dół.

Myśl o czymś miłym – powtarzałem sobie w myślach – myśl o czymś miłym. Tak chciałem przetrwać ten dzień.

Przy autach obok kręcił się ten paker Oskar.

Nie mogłem się nadziwić, jak wielki on jest. Ileż trzeba ćwiczyć, żeby wyhodować tak majestatyczne ciało.

Gdy na mnie spojrzał, z przerażenia odwróciłem wzrok. Słyszałem, że znów coś wymamrotał pod nosem, po czym oddalił się.

Jednak coś mi się w nim podobało.

Był bardzo spokojny, jego ruchy zdradzały, że zna się na swoim fachu i wykonuje go z zamiłowaniem.

Dwunastka! – usłyszałem wydzior spod auta, który obudził mnie z tego zamyślenia.

Podałem mu klucz i spojrzałem w górę. Tomka już nie było. Pewnie leżał na zielonej trawce, jak to syn właściciela.

Jakoś ten dzień minął, ale na sam jego koniec zdarzyło się coś dziwnego.

Ponieważ nie chciałem pchać się do szatni, gdy byli tam ci faceci, wolałem poczekać spokojnie, aż sobie pójdą, by spokojnie się przebrać i iść do domu.

Gdy otworzyłem swoją szafkę, wypadła karteczka...

Podniosłem ją i zobaczyłem krzywo nakreślone, koślawe serduszko. Nieudolne, narysowane jakby na kolanie. Przeszły mnie ciarki. Czyżby ktoś się do mnie podwalał?

Wtem drzwi za mną trzasnęły i pojawiła się uśmiechnięta twarz Arlety.

Ach, jeszcze jesteś? – spytała. – To ja zastawię klucz na biurku. Zamkniesz frontowe jak będziesz wychodził, ok.? Bo ja lecę do kosmetyczki, baj baj! – i wyszła.

Przez moment zastanawiałem się, czy to ona nie stoi za tym tajemniczym liścikiem.

Gdy wychodziłem, nagle w drzwiach szatni pojawił się Oskar. Zaskoczył mnie, bo myślałem, że wszyscy już poszli. Przeszły mnie ciary. Szybko schowałem liścik w dłoni. On wyminął mnie i bez słowa zaczął grzebać w swojej szafce.

A ja wiedziałem, że muszę się odezwać, więc nieśmiałym głosem wydukałem mu, gdzie leży klucz.

Popatrzył tylko na mnie z kamienną miną, kiwnął głową, po czym grzebał dalej. Uznałem, że przekazałem informację, po czym wyszedłem czym prędzej.

To była dziwna praca, serio.

***

Nazajutrz wydarzyła się natomiast rzecz bardzo nieprzyjemna.

Wiesz, że przez ciebie mogli ukraść wszystkie auta z garażu? – spytał poważnym tonem pan Waldek, który wraz z Tomkiem czekał na mnie już na progu garażu.

Nie rozumiałem, o co chodzi...


Autor Fiutomer. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie fragmentów lub całości niniejszego utworu w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii i publikacja tego utworu na jakimkolwiek serwisie internetowym czy innej publikacji bez wiedzy i zgody autora jest naruszeniem praw autorskich i spotka się z reakcją autora. Autor nie ponosi odpowiedzialności za konsekwencje przeczytania niniejszego utworu.

1 komentarz:

  1. Fajne opowiadania! :-)
    Zapraszam do siebie: https://gay-sex-live.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Ty też podziel się opinią na temat opowiadania!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

TOP 10 ROKU