Grzeszne Powołanie


Wiara młodego księdza zostaje poddana ostatecznej próbie. Zło kusi najpiękniejszym z zakazanych owoców. Czy prawdziwa miłość jest w stanie zmienić nawet boskie plany?


Było to wiele lat temu, gdy byłem jeszcze proboszczem w pewnej odległej od świata wsi. Noc była czarna jak smoła, deszcz lał się strumieniami, a pioruny nieustannie uderzały z furią w dzwonnicę i pobliskie lasy. Nie mogłem zasnąć.

Nagle ktoś zaczął walić rozpaczliwie do bram kościoła.

Szybko ubrałem szlafrok i pobiegłem otworzyć. Byłem przerażonym, młodym księdzem, ale jako sługa boży - miałem obowiązek udzielić schronienia każdej zbłąkanej duszy.

Gdy uchyliłem ciężkie, drewniane wrota - nie ujrzałem nic, prócz bezdennej ciemności. Nagle jednak burza swymi błyskami diabelskimi pozwoliła mi zobaczyć czarną, męską sylwetkę, która stała w oddali i przyglądała mi się.

- Muszę się wyspowiadać - oznajmił przybysz.

Otworzyłem wrota szerzej i zaprosiłem go.

Był to chłopak koło dwudziestki - kompletnie przemoczony.

Natychmiast zaproponowałem przejście na zakrystię. Gdy rozpaliłem świece przy stole - mogłem mu przyjrzeć się baczniej.


Był niewyobrażanie przystojnym blondynem o słodkiej, niewinnej twarzyczce. Patrzył na mnie uroczo swoimi błękitnymi oczami. Po prostu anioł.


Jako młody ksiądz z najbardziej wstydliwym sekretem byłem onieśmielony i zakłopotany. Ale przełamałem się i pospieszyłem do niego z pomocą.

Rozpaliłem ogień w piecu, przyniosłem mu gruby koc oraz czyste i suche odzienie. Kazałem mu się prędko przebrać i ogrzać, nim się zaziębi.

- Muszę się wyspowiadać - mamrotał wciąż.

- Synu - uspokoiłem. - Czymkolwiek nagrzeszyłeś, może to poczekać jeszcze chwilę. Najpierw ogrzej ciało. Za chwilę zadbamy o duszę.

Chłopak zdjął mokrą koszulę. Pod spodem był taki, jak podpowiadała mi moja zdrożna wyobraźnia - oszałamiająco umięśniony, kształtny i jędrny jak brzoskwinie w sadzie u ojca przeora.

Zamknąłem oczy i odwróciłem się, modląc się w duchu o to, by Bóg zesłał mi dar powściągliwości. Czułem, jak upomina mnie srogo każdym piorunem, który uderzał za oknami.

Naparzyłem chłopakowi herbaty i posiliłem go chlebem ze smalcem. A potem udaliśmy się do konfesjonału.

Przez kratkę czułem jego słodki, ciepły oddech.

- Boże Wszechmogący - szeptał. - Ciężko zgrzeszyłem. Nie raz, nie dwa, a wiele razy. Wybacz mi proszę, wybacz - łkał.

- Musisz mi powiedzieć, do czego się dopuściłeś, synu, abym mógł ci wymierzyć właściwą pokutę - odparłem.

- Służyłem chłopcom ze wsi - odparł.

Moje serce zaczęło bić szybciej.

- Ekhm... A co... co konkretnie robiliście?

- Pierwszy był Antek. Młody i nieporadny, ale dostał od Pana wielki prezent. Naprawdę wielki. Nie mogłem mu się oprzeć. Gdy po weselu jego siostry spaliśmy w stodole, wziąłem mu do ust. I ssałem, ssałem do nieprzytomności. Niby spał. Ale wiem, że udawał. Chciał udawać, że ma czyste sumienie. Ale też nie chciał, żebym przerywał. Spuścił się wiadrem spermy. Napoił mnie do syta. Jego drąg i nasienie były pyszne do szaleństwa. Wtedy wiedziałem, że muszę więcej.

- Mów dalej - poleciłem młodzieńcowi.

- Potem był Bastian i Daniel. Już starsi, ze wsi obok. Koledzy od zawsze. Byli ze sobą podejrzanie blisko i mało interesowali się dziewczynami. Wystarczyło, żebym klęknął za chlewem, a natychmiast zsunęli spodnie. Piękne, długie, grube zaganiacze. Polerowałem je na zmianę. Doszli do końca w jednej chwili, więc nie zdołałem spić wszystkiego. Łapałem głodnym językiem, ile się dało...

Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Nie mieściło się to w mojej kapłańskiej głowie, że tak cudowny, młody chłopak zapuścił się tak głęboko w szatański labirynt perwersji.

- Czy coś jeszcze?

- To dopiero początek, ojcze. Ta spowiedź może trwać do rana. W moich ustach miałem rolników, marynarzy, wójtów i zwykłych włóczęgów. Obciągałem, komu się dało. Jeśli tylko dali znak. Muszę to robić cały czas.

Nie mogłem powstrzymać zdenerwowania. Potliwość ogarnęła mnie na wieść o tym, co słyszałem. Moja sutanna uniosła się.

- Koniec! - uniosłem się i wyszedłem z konfesjonału - Przestań mnie kierować na złą drogę! - ruszyłem w stronę ołtarza, by się pomodlić.

Chłopak wybiegł za mną:

- A pokuta? Muszę ją dostać! Ksiądz obiecał.

Chwyciłem go za ucho, wykręciłem je aż krzyknął, i wyprowadziłem grzesznika na zakrystię. Tam kazałem mu uklęknąć i modlić się do rana o przebaczenie. Widziałem, jak płakał i niemo ruszał swoimi pięknymi, plugawymi ustami. Jak patrzył na krzyż swoimi słodkimi, zakłamanymi oczami, w których widziałem nic tylko czysty grzech.

I gdy tak klęczał, czułem, że i mnie diabeł siedzi już na ramieniu.

- Ojcze. Zrobię wszystko, by uzyskać rozgrzeszenie - padł przede mną na kolana. - Błagam... Zrobię wszystko...

Bóg wystawia nas wszystkich na próbę. I ja tej próby nie zdałem.

Pozwoliłem chłopakowi działać.

Pierwszy raz widziałem, jak moja gromnica znika w tak słodkich, ciepłych i chętnych ustach. Jak błyszczy się w świetle świec od śliny tego pazernego na kutasy młodziaka. Łykał aż po jądra, aż po głębię mojej duszy zbrukanej tamtą nocą. 

Zatracił się w tym obciąganiu. Działał z pasją, z prawdziwym pietyzmem ładował mnie czystą rozkoszą.

Był w nim diabelsko dobry.

- Czy ta pokuta to nie jest kolejny grzech, ojcze? - zapytał nagle, waląc mi bez ustanku. - Czuję się zagubiony.


- Tak, to grzech. I to ciężki. - odparłem zdyszany. - Ale z tego też cię rozgrzeszę - dłonią skierowałem jego głowę w swoje krocze.


Wrócił do ssania.

Wtem dostąpiłem daru rozkoszy. Gdy ładowałem spermę w jego usta - on spijał wszystko, czym strzelałem obficie, i patrzył na mnie swoimi pięknymi oczami jak niewinny szczenia. Tyle lat więziłem swe nasienie - a on spijał je z dziką satysfakcją.

Doznałem wtedy wstrząsającego objawienia.

Wyrwałem mu się. Strugi spermy ulały się na posadzkę.

- Widziałem diabła w twoich oczach! - krzyknąłem. - Skusiłeś mnie! 

Z nerwów strąciłem z półki śpiewniki parafialne:

- Boże, wybacz nam! Wybacz!

Chłopak wstał i otarł spokojnie usta.

- Jest ksiądz piękny i pyszny. Tak smacznej komunii jeszcze nie próbowałem. Oczarował mnie ojciec sobą. Muszę księdza kosztować więcej.

To był obłęd.

Pioruny rozdzierały niebo, a ja płakałem wraz z tą nocą długą i grzeszną. Cóż ja uczyniłem? - pytałem siebie i łkałem do nieba.

Zanurzyłem dłoń w święconej wodzie i chlapnąłem mu na twarz. Chłopak krzyknął jak oparzony.

- Jednak jesteś przeklęty! - odparłem.

- Ja... wszystko wyjaśnię - przecierał twarz rękawem.

Nie mogłem go wyrzucić w tę pogodę. Więc kazałem mu usiąść przy stole - tak, żebym cały czas go widział. I poleciłem mówić, dlaczego naprawdę mnie nawiedził.

- Tak naprawdę mam ponad 300 lat - powiedział. - Od momentu, gdy zacząłem dojrzewać, wszyscy mówili, że jestem najprzystojniejszy we wsi. Praca na roli zbudowała moje mięśnie. Wszystkie dziewczyny z okolic marzyły o tym, by wyjść za mnie za mąż. Kobiety młode i stare mdlały w polu, gdy przechodziłem bez koszuli. Przede mną było piękne życie. Ale ja miałem jedno zmartwienie. Wieczorami patrzyłem w lustro i widziałem, jak piękny jestem. I bałem się tylko jednego. Że to stracę.

Podszedłem do szafki i wyciągnąłem wino mszalne. Nie byłem pewien, czy jestem w stanie wysłuchać na trzeźwo jego opowieści do końca. Chłopak mówił tymczasem dalej.

- Pewnego wieczoru w lustrze wody miednicy w mojej izbie zobaczyłem odbicie diabła. Wezwałem go do siebie swoimi pragnieniami. Pojawił się przede mną w całej okazałości. Był to wysoki, przystojny, pięknie zbudowany brunet. Powiedział, że piękno jest wszystkim. Że otwiera wszystkie drzwi na świecie. I że mogę je zachować na zawsze. Ale jest warunek.

- Niech zgadnę. W zamian za twoją duszę - zrobiłem łyk z mojego kielicha.

- Tak. Ale było jeszcze coś - chłopak spojrzał zamyślony w ogień, jakby znów zobaczył twarz władcy piekieł. - Muszę grzeszyć. Muszę iść przez życie, nieustannie siejąc zgorszenie. Każdy grzech przedłuża moje istnienie. Jeśli przestanę grzeszyć, zestarzeję się i umrę. A on przejmie moją duszę.

- Ale dlaczego to? Jest tyle grzechów. Dlaczego grzech sodomii? - zapytałem.

- Nie chcę mordować ludzi. Nie chce ich okradać. Chcę tylko grzeszyć, by żyć dalej i być młodym jak najdłużej. To najcięższy z najlżejszych grzechów, jakie mogę popełniać. Kościół mówi jasno, czym jest sodomia. Niewiele jest grzechów cięższych. O ile kradzież wydłuża mi życie o tydzień, to obciągnięcie o parę tygodni. Więc ciągle szukam nowych okazji.

Coś mi się przypomniało.

Podszedłem do regału i wyciągnąłem starą księgę, którą zostawił na parafii poprzedni proboszcz. Daemonum liber - księga demonów. Przewertowałem ją pospiesznie i trafiłem na rycinę wysokiego, czarnego mężczyzny z rogami. Lucyferes, książę trzeciego kręgu piekielnego.

- To on? - spytałem.

Chłopak przytaknął.

Lucyferes żywi się ludzkimi grzechami. Gdyby ludzie zaczęli żyć zgodnie z dziesięcioma przykazaniami - on umarłby w męczarniach. Dlatego zawiera toksyczne pakty, które nakłaniają ludzi do najgorszych występków. Mówi się, że przekonał do siebie najgorszych zbrodniarzy tego świata. Dlatego pozostają nietknięci - siejąc zniszczenie i gorycz.

- Ty jednak oparłeś się pokusie destrukcji - odparłem. - Ale jeśli nie chcesz trafić do piekła, musisz zerwać ten pakt. Ze wszelką cenę.

Chłopak podszedł do lustra i spojrzał sobie w oczy.

- Kim będę bez swojej urody?

Podszedłem do niego i spojrzałem w głąb jego boskich oczu. Miał urodę anioła. Absolutnie nieskazitelną, odrobinę jeszcze chłopięcą, ale zarazem szalenie męską i pociągającą.

- To tylko nasza powłoka. Życie doczesne. Ważne, kim jesteśmy tutaj - położyłem mu rękę na sercu. - Bóg na pewno to zrozumie. A ty znajdziesz dobrą żonę, spłodzisz wiele dzieci i będziesz żył tak, jak wszyscy. Nie jest to jeszcze stracone.

Po jego policzkach popłynęły łzy. Przytulił się do mnie. Biedak szukał ukojenia nerwów. Tyle lat walczył o przetrwanie. 

- Zróbmy to - odparł. - Uwolnijmy mnie.

***

Instrukcja egzorcyzmów mówiła jasno, co należy zrobić. Chłopak musiał się rozebrać i położyć do łóżka. Należało go silnie przywiązać. I zacząć się modlić o zerwanie paktu - słowami ściśle określonymi w księdze.

Tak też zrobiliśmy.

Burza huczała za oknami, nieustannie dudniąc pod sklepieniem kościoła i rozświetlając witraże tysiącami kolorów.


Błyski piorunów malowały na moim łożu obłędne, ponętne, bezwstydnie nagie ciało tego młodzieńca.


Jednak ja wszystkimi siłami starałem się skoncentrować na modlitwie.

- Oto ja, sługa boży Piotr, nakazuję Ci, Lucyferesie, abyś zerwał wszelkie więzi, które łączą cię z tym chłopakiem. W imię Ojca i Syna, i Ducha...

Wtedy ogień buchnął w piecu, a pioruny uderzyły w dach kościoła wielokrotnie silniej.

- Nie możesz mi nic nakazać - usłyszałem złowrogi pomruk w prawym uchu.

Odskoczyłem jak oparzony.

Stał tam obok mnie w pełnej krasie. Był taki, jak w opisach. Wysoki brunet. Przystojny. W czarnym fraku. O czarnych jak dno piekieł oczach. Nie miał tylko rogów.

Uśmiechał się złowieszczo.

- Czego chcesz? - spytałem.

- Żądasz ode mnie, bym pozbył się Ignacego - wskazał brodą chłopaka na łóżku. Drżał w przerażeniu. - A co ja będę miał w zamian?

- Nie nakarmiłeś się jeszcze cierpieniem, które spowodowałeś?

- Cierpieniem? - zaśmiał się. - Mówisz o tych tysiącach orgazmów, które zostały sprowokowane jego językiem i ustami? O tych nieprzebranych ilościach rozkoszy, która się przez nie przelała? To nazywasz cierpieniem?

- To sodomia. Bóg brzydzi się tym. Dobrze o tym wiesz.

- I to mnie napędza. Posłuchaj, książulku - zaczął wolnym korkiem okrążać mnie. - Mam propozycję. Chcesz uratować młodzieńca?

- Tak.

- To przejmij jego dolę.

Zamarłem.

- Słucham?

- Grzechy księży liczą się potrójnie, nie wiedziałeś? Taki młody proboszcz... ze swoim wstydliwym sekretem... Byłby jednym z moich najlepszych sojuszników.

- O czym ty mówisz? - uniosłem się.

- Dobrze wiesz, o czym mówię - Lucyferes wziął łyk wina z mojego kielicha. - Jezu, co za dziadostwo tu pijecie - rzucił nim o podłogę. - Ale do rzeczy. Nie udawaj głupcze, że nie wiesz, o czym mówię. Mam ci przypomnieć, co robisz wieczorami w konfesjonale, ilekroć z onanizmu spowiadają ci się najładniejsi chłopcy ze wsi? Mam ci przypomnieć, za co przepraszasz Boga całymi dniami i nocami? Skończ udawać i grajmy w otwarte karty.

- Nie, nie - krzyczałem. - Nie wiem, o czym mówisz! - zerwałem się do wyjścia, ale on skinął dłonią, a drzwi z hukiem zatrzasnęły się przede mną.

- Proszę księdza! - krzyczał chłopak. - Proszę mnie nie zostawiać! Błagam!

Odwróciłem się.

- Nie wiesz o czy mówię? - Lucyferes spytał raz jeszcze. - Więc może to coś ci uświadomi...

Wykonał dłonią gest. Piorun uderzył za oknem, a w świetle ujrzałem... potwora. Penis chłopaka starczał dumnie i twardo.


Był potężny, gruby i soczysty. Piękny jak marzenie. Oszołomił mnie swą urodą.


- No dalej, zbliż się - wodził mnie szatan. - Zobacz, jakie to przyjemności cię omijały przez całe życie. Wolałeś zamknąć się w tym zadupiu niż naprawdę poczuć, jak się żyje - zaśmiał się szyderczo.

Uderzał w moje najczulsze nuty.

Niepewnie zbliżyłem się do łoża i usiadłem obok chłopaka. Trząsł się i patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. A ja wbiłem wzrok w jego ogiera. Miał więcej niż 20 centymetrów. Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego. Jego obezwładniająca apetyczność odbierała mi rozum. Czyniła ze mnie zwierzę. Nigdy tak bardzo nie chciałem się upodlić. Zostać sodomitą.

- No dalej... Nie chcesz uratować chłopaka? - syknął mi do ucha Lucyferes. - Jeśli przyjmiesz jego nasienie do ust, zerwę pakt. Ale ty przejmiesz jego ciężar. To jak?

Chłopak popatrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

Westchnąłem głęboko i podjąłem decyzję.

Zamknąłem oczy, nawilżyłem usta i ruszyłem z tym obciąganiem.

Chryste Panie! To uczucie nie miało sobie równych!

Tęgi, sprośny drąg ten omamił mnie do szczętu. Nie mogłem się nim nasycić. Był lekko słony, ciepły i pulsujący młodą krwią. Chciałem go mieć wszędzie - jeść go, karmić się nim, czcić jak najświętszą relikwię. Był tak bliski mojemu sercu, jak sam Zbawiciel.

Za pośrednictwem jego pięknego narządu miałem z tym chłopakiem głębokie, intymne połączenie. Jak nigdy z nikim dotychczas.

Wtedy właśnie byłem najbliżej Nieba w swoim życiu - gdy ten młodziak jęczał, gdy żyły na jego kutasie prężyły się; gdy błyszczała świeżym, słodkim śluzem jego pulsująca, czerwona gała.

Wiedziałem, że Bóg czuwa nade mną. Że robię dobrze. Że przecież ktoś musi uratować tego chłopaka. Ojciec Niebieski w swojej nieskończonej mądrości nie mógł wybrać lepszego sługi do tego zadania niż mnie.

Spojrzałem Ignacemu w oczy. Przytakiwał i modlił się. I stęknął, że brakuje już niewiele.

Słyszałem za sobą śmiech tego piekielnego drania. Triumfował. 


Byłem gotów iść na samo dno czeluści ognistych za tego chłopaka. Za tę krótką chwilę doskonałej rozkoszy z nim.

Czy Pan mógł wymyślić przyjemniejszy sposób na pozbycie się diabła? Na zaprzedanie duszy szatanowi?


I wtedy Ignacy zaczął tryskać. Wypełniał moje usta pulsującą, słodką śmietaną - i wił się w niepojętej ekstazie.

Wiedziałem, że jest już zbawiony.

Czułem to w smaku nasienia. W skowycie jego rozkoszy.

- Dziękuję, ojcze! - sapał cały spocony. - Dziękuję!

Nigdy nie doświadczyłem bardziej cudownego widoku. Oto anioł lał w moje usta tęgi strumień swego nasienia, będąc pogrążony w zapętlającym się, obłędnie silnym orgazmie. Waliłem mu, a on wypuszczał grube węże nasienia grzesznego na swoją umięśnioną, spocona klatę, która spinała się i wiła w przyjemnościach.

Miał w sobie tyle siły, że zerwał sznury, którymi go przywiązałem. Złożył ręce do modlitwy.

Był wolny. W końcu.

Pomyślałem, że mogę umierać. Że przeżyłem już wszystko.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zdaje się, że upadłem na łóżko.

***

Świt zastał nas razem w tym łożu. Zajrzał do nas jasnożółtym, miękkim snopem niebiańskiego światła, które przez witraże rozbiło się na kojącą tęczę. Symbol Boga.

Ignacy leżał obok mnie. Obaj byliśmy nadzy i pięknie spleceni.

Nie mogłem zrozumieć, co zaszło. Młodzieniec uśmiechnął się na mój widok.

- Dziękuję raz jeszcze za uwolnienie, Piotrze - i pocałował mnie czule w policzek. - Wypocząłeś?

- Co się stało? O co tutaj chodzi? Dlaczego...? Dlaczego nie spadła na mnie zasłużona kara?

- Kara? - spytał Ignacy. - Bóg nam wybaczył. Wybaczył, rozumiesz? - mówił z radością w głosie. - Jesteśmy wolni!

- Wolni? Jak to?

- Po prostu. Pan dał nam wolną wolę. Nie słyszałeś?

- Zatem...? Czemu nie odszedłeś?

Ignacy położył mnie na plecach i usiadł na mnie okrakiem. W świetle poranka był nieskończenie piękną istotą, z którą mógłbym się kochać aż do dnia Sądu Ostatecznego.

Czułem, że gdy jest przy mnie, jestem w Niebie. Fizycznie. Fizjologicznie.

Nie będę przepraszał za miłość, którą do niego poczułem.

Piękna anatomia jego i dusza w niej zaklęta rzucała na mnie czar. Chciałem go tulić, robić mu dobrze po stokroć. Chciałem go pieścić, karmić go najlepszym jedzeniem, chciałem go chronić i służyć mu.


Tak piękne uczucie przecież nie może być niczym złym. 


Czułem prawdziwe Oddanie temu młodzieńcowi. Takie, którego nigdy nie czułem nawet wobec Pana.

Zaczął mnie całować. Najpierw po ustach, potem po szyi i klatce piersiowej.

Złapałem go za ramiona i odsunąłem od siebie:

- Lucyferes odszedł. Przegrał z naszą gorliwością. Więc nie musisz już grzeszyć...

Wtedy Ignacy spojrzał mi głęboko w oczy. Przeszył mnie na wylot tym niebiańskim błękitem.

- Ale ja chcę.

***

Tamtego poranka porzuciłem parafię. Zostawiłem sutannę i uciekliśmy w świat. Razem. Prawie nadzy, jak Adam i Adam, ale szczęśliwi.

Złożyłem nowe śluby. Ślubowałem Ignacemu dozgonną wierność i bezgraniczne oddanie. Ukląkłem przed nim, a on ukląkł przede mną ze łzami w oczach. I przyrzekł to samo.

Kochaliśmy się pod gwiazdami każdej nocy, a one grzały nas swoim dobrem. Podglądani tylko przez księżyc - oddawaliśmy się wielkiej pasji miłości, poznając coraz głębiej swoje ciała.


Był jak zakazany, acz apetyczny owoc, który nieustannie roni słodkie soki i kusi soczystością. W Biblii jego konsumpcja oznaczała wygnanie z Raju.

Dziś - oznaczała do niego powrót.


Jego usta były do tego Raju bramą. Tak sprawne, tak wyćwiczone i doświadczone. Przyjmował ode mnie mój słodki sakrament wiele razy dziennie.

Czułem, że choćbyśmy kochali się milion lat, nigdy nie mógłbym się nim nacieszyć.

***

Wiele lat próbowałem zrozumieć znaczenie tamtej nocy. Boski plan, który się w jej trakcie zrealizował. Odwrócenie symboliki, zmącenie granic dobra i zła. 

Dziś już wiem, że nie muszę się nad tym zastanawiać. Ilekroć to robię bowiem, Ignacy widzi moją zamyśloną minę, podchodzi to mnie, kładzie mi palec na ustach i szepcze do ucha:

- Czekałem na Ciebie tyle lat. Po prostu cieszmy się sobą.

7 komentarzy:

  1. Jedno z twoich najlepszych opowiadań

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BARDZO dziękuję :) Cieszę się, że tak niekonwencjonalny pomysł się spodobał :)

      Usuń
  2. P cwelik z Warszawy28 października 2020 23:49

    wspaniałe, ekspresyjne i pobudzające opowiadanie - otworzyło Mi serce i uczucia które sam bym chciał realnie doświadczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesłychanie mi miło słyszeć tak wyrafinowany komplement :)

      Usuń
  3. no.... to chyba jakaś aluzja polityczno religijns

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne opowiadanie

    OdpowiedzUsuń

Ty też podziel się opinią na temat opowiadania!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

TOP 10 ROKU