– Bo się debilu zamyka te drzwi – ryknął Tomek – na dwa zamki, górny i dolny. A ty zamknąłeś tylko na dolny, a on jest gówniany. Każdy dzieciak mógł tu wejść. Wiesz ile te fury są warte wszystkie?
Zmroziło mnie do szpiku kości.
Ojciec dał mu niemy znak, żeby się uciszył.
Ja próbowałem coś powiedzieć, ale mnie zamurowało. Nie wiedziałem, co zrobi mi ten Oskar, gdy powiem, że to on musiał źle zamknąć drzwi.
Spojrzałem w stronę kanciapy, Arleta siedziała przed komputerem. Miała rozmazany makijaż od płaczu. Więc afera już była, nim przyszedłem.
Zacząłem przepraszać, jak głupi, choć niczemu nie zawiniłem. Tak bardzo nie chciałem stracić tej pracy i to już drugiego dnia. Nagle poczułem za sobą czyjąś obecność.
Odwróciłem się, to był Oskar.
– Ja źle zamkłem drzwi – odezwał się.
Miał niski, tubalny, męski głos.
W całym wielkim garażu zapadła cisza, a pracownicy wyjrzeli zza i spod aut, jakby nagle weszła tutaj jakaś striptizerka. Nawet Arleta zrobiła wielkie oczy. Być może słyszeli go pierwszy raz.
– Załatw to – rozkazał stary i wycofał się.
Tymczasem oblicze Tomasza wyraźnie zmieniło się – zmiękło i złagodniało.
– Następnym razem pamiętaj o tym zamku – dodał niepewnie, po czym odwrócił się i czmychnął na swoje stanowisko na balkonie.
Odwróciłem się w stronę Oskara, chcąc podziękować mu za interwencję. On jednak bez słowa poszedł do szatni.
Tego dnia także znalazłem w swojej szafce małą karteczkę.
Znów był na niej nakreślony symbol serca. Tak samo… no może nieco bardziej starannie, niż poprzednio. Ktoś tu się nie poddaje, pomyślałem sobie.
Pomyślałem, że to przecież musi być Arleta. Jedyna laska tutaj. I od razu zacząłem układać w głowie plan pozbycia się jej.
Nie była złą dziewczyną, ale po prostu nie dla mnie.
A może to ten uroczy blondyn?
– naszło mnie nagle. Widziałem go tu wczoraj, jak się kręcił. Przeszły mnie ciarki podniecenia. Naprawdę chciałem go poznać. Wyobrażałem sobie, że to on podrzuca mi te karteczki. I że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia...
***
Kolejne dni leciały już szybko.
Niemal codziennie po pracy w szafce w szatni znajdowałem kolejną karteczkę z serduszkiem. Było ono z dnia na dzień było coraz większe i kreślone z coraz większą zawziętością.
Robiło się dziwnie.
Arleta prężyła przede mną cycki, jednak ja byłem niewzruszony.
Tomek ciągle mi dosrywał, ale nauczyłem się go ignorować. Romek także był nieprzyjemny – krzyczał na mnie za każdy błąd i rozpowiadał o mnie niestworzone rzeczy.
Pana Waldka nie było w garażu całymi dniami. Ponoć chorował na serce i nie mógł już pracować tyle, co kiedyś.
Raz dziennie – najczęściej późnym popołudniem – do warsztatu wpadał ten uroczy blondyn. Gadał z pracownikami, czasem z Arletą, potem kręcił się po zapleczu.
Arleta powiedziała, że jest ze sklepu z częściami samochodowymi. I łazi na zaplecze i coś tam naciera, jakieś łożyska czy coś.
Pomyślałem, że chętnie bym mu też natarł łożysko.
Po całym zamieszaniu uśmiechał się i znikał.
Raz nawet chyba puścił mi oko, ale nie byłem pewien.
Patrzyłem, czy nie zagląda do szatni – żeby ustalić, czy to nie on stoi za sercową aferą. Ale niestety ciagle Romek mnie wołał i nie mogłem prowadzić swoich obserwacji w spokoju.
Nie było nawet okazji rozpocząć znajomości, bo on był jak błyskawica, a w całym warsztacie – szczególnie popołudniu – panowało ogromne zamieszanie. Przyjeżdżali klienci, odjeżdżali, rozmawiali, roznosił się ryk silników i jazgot muzyki disco ze starego radia na zapleczu.
Obiecałem sobie, że kiedyś w końcu zagadam do blondna.
A Oskar jak zwykle w całym tym zgiełku bezsłownie krążył między autami, najczęściej bez koszulki, zaglądał pod maski i zajmował się swoją robotą.
Po cichu go podziwiałem.
Parę razy próbowałem się do niego odzywać, zawsze z trudem przełamując nieśmiałość. Nic nie mówił, unikał ze mną kontaktu wzrokowego. Szkoda, bo chciałem poznać go bliżej. Być może czegoś bym się nauczył.
W przerwach czytywałem książki.
Zawsze lubiłem robić to w wakacje, a że wtedy musiałem pracować, to starałem się wykorzystywać każdą wolną chwilę. Szedłem na zielony skwerek za garażem i tam w ciszy siadywałem, rozkoszując się lekturą.
Z czasem obczaił mnie Tomek i razem z Romkiem nabijali się, że czytam pedalskie romanse. Spływało to po mnie jak po kaczce.
Arleta czasem wchodziła z nimi w pyskówki. Mówiła, że kiedyś, gdy jeszcze pan Waldek był na garażu, takie rzeczy się nie działy. A teraz synusiowi odpierdala. Kota nie ma, myszy wiadomo co.
Czasem siadywała obok mnie, gdy czytałem, i paliła papierosy.
– Co ty widzisz w tych całych książkach? – spytała mnie pewnego razu.
– Wiesz… Są ciekawe. Teraz na przykład czytam „Malowanego ptaka” Kosińskiego.
– Czyli jednak czytasz gejowskie romanse? – popatrzyła na mnie z byka, lekko się uśmiechając.
– To historia chłopca, którego rodzina oddała na czas wojny na wieś. By uniknął obozu. A tam, jak się okazało, czekał go tak samo parszywy los.
– To trochę, jak ty – odparła. – Też trafiłeś do takiej wsi. Brudnej i zasranej.
– Nie, no bez przesady… – chciałem stawić jej opór, ale nie wiedziałem już, jak. Bo w tej obserwacji coś jednak było.
– Ale czemu „Malowany ptak”? – spytała. – Serio gejowski tytuł.
– Bo w książce opisana jest historia, że pewien wieśniak złapał wronę… czy kruka, nie pamiętam. I pomalował go na kolorowo. Gdy ten wrócił do swojego stada, inne ptaki go zadziobały.
– Durne jakieś!
– Tak działają ptaki. Tępią to, co wydaje im się inne.
– Tutaj jest tak samo! Widzisz, nie się pomyliłam!
Co racja, to racja.
***
Pod koniec miesiąca zauważyłem, że pojawił się w warsztacie nowy chłopak.
Bardzo przystojny. Chyba nie pracował tu wcześniej, bo wydaje mi się, że bym go zauważył.
Chodził z ciasnej podkoszulce, która podkreślała jego sprawny, wyrzeźbiony tors. Ci mechanicy naprawdę mają ciała...
***
Minął długi, upalny i męczący lipiec.
Ucieszyłem się, gdy pan Waldek wręczył mi moje obiecane tysiąc czterysta złotych z hakiem. Niosłem je do domu, niemal podskakując. Moje pierwsze zarobione pieniądze! Matka uściskała mnie w progu, a z jej oczu popłynęły łzy.
Jednak, jak można się było domyślić, coś musiało w końcu pójść źle.
To było jakoś na początku sierpnia.
Kończył się zwykły dzień pracy. Było cholernie gorąco, upał jak diabli walił w metalowy dach zakładu, aż wszystko się gotowało.
Wszyscy spoceni faceci – już prawie rozebrani – pchali się pod kojące strumienie pryszniców za budynkiem.
Ja postanowiłem, że pchać się nie będę i swoje odczekam.
Bo choć domyślałem się, jak cudowne męskie widoki musiały się tam objawiać, to jednak nie lubiłem tłumu a tutaj nie chciałem się narażać.
Wtem pojawił się pan Waldek.
Miał niewesołą minę. Ponieważ nie mógł znaleźć swojego syna, poprosił mnie, bym mu przyniósł jakąś teczkę z komórki za garażem. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale oczywiście zgodziłem się pomóc.
Wyszedłem z budynku i skierowałem się w stronę komórki. W niej znajdowały się wspomniane dokumenty.
Wracając jednak ujrzałem coś, czego w życiu bym się nie spodziewał...
Pod prysznicami stał Tomek, Romek i ten uroczy blondyn, wszyscy nago, i… dotykali się wzajemnie. A tak konkretnie, to ostro walili sobie konie.
Nie zauważyli mnie. Byli bardzo zajęci obserwowaniem siebie nawzajem.
Zdębiałem, ale szybko się opanowałem. Postanowiłem powoli się wycofać, by mnie nie obczaili. I oczywiście… pośliznąłem się i wywaliłem z hukiem na posadzkę!
Nim zdążyłem przekląć Arletę i jej durne pomysły mycia podłogi, okropnie rozbolała mnie kość ogonowa.
Gdy tylko mnie zobaczyli, speszyli się, zasłonili swoje sterczące fiuty.
Ten blondyn wystraszył się najbardziej. Chwycił ręcznik, zasłonił się i wybiegł czym prędzej – chyba do auta, które zawsze zaparkował na tyłach warsztatu.
No to straciłem szanse u niego - pomyślałem...
A Tomek i Romek podbiegli do mnie wkurwieni, owinięci tylko byle jak ręcznikami, wzięli mnie za szmaty i wciągnęli do łaźni.
Byłem przerażony, ściskałem przy sobie dokumenty i modliłem się, żeby dali mi spokój. Ale wiedziałem, że nie darują mi tak łatwo.
– Nie możesz… – sapał Tomek – Nie możesz kurwa nikomu powiedzieć, kumasz? W szczególności mojemu ojcu. Bo pierdolnie na serce.
Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Zarzekałem się, że nic nikomu nie powiem.
– Kurwa mać! – ryknął nagle Romek. – Wierzysz mu? Na sto procent się wygada wszystkim. Rozumiesz to, kurwa? Co powie moja dziewczyna? Moja matka?
Ciekawe, że dopiero teraz się przejął.
- Coś trzeba z nim zrobić - dodał.
Siedziałem cicho na ławce a wzrok wbijałem w kafle na podłodze. Niech się dzieje, co się chce. Byli ode mnie silniejsi.
– Mam pomysł… – oznajmił Tomek niskim, całkowicie diabelskim tonem. Aż po moich plecach przespacerowały się zimne dreszcze…
Autor Fiutomer. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie fragmentów lub całości niniejszego utworu w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii i publikacja tego utworu na jakimkolwiek serwisie internetowym czy innej publikacji bez wiedzy i zgody autora jest naruszeniem praw autorskich i spotka się z reakcją autora. Autor nie ponosi odpowiedzialności za konsekwencje przeczytania niniejszego utworu.
Kiedy będzie kolejna część ? :P jest takie podniecające... mogliby z niego swojego slave'a zrobić
OdpowiedzUsuńKolejna część jest już gotowa i czeka tylko na korektę. Powinna być jutro, t.j. 3.10.2014 :)
UsuńMiło słyszeć, że ktoś chce wiedzieć, co będzie dalej :)
Nie moge sie doczekac! Dodawaj jak najszybciej :) czekam niecierpliwie :D
OdpowiedzUsuńHeh miło, ale wszystko w swoim czasie :) Trzecia część ma być finalna, ale teraz zastanawiam się, czy nie zmienić jej tak, by można było kontynuować losy bohaterów :)
UsuńNie rob jej finalna przedluz
OdpowiedzUsuńO kurczę... finał poszedł do publikacji. Ale spokojnie - w głowie rodzi mi się pomysł na kolejne części :)
UsuńCzekam nicierpliwie
OdpowiedzUsuń