Lato nagich chłopaków [1]: patrzyłem, jak go zaspokajali


Łono dzikiej natury pozwala lepiej poznać swoje najskrytsze, wstydliwe pragnienia. A czasem nawet je zrealizować...


Lato spędzałem na pewnej zapomnianej przez cywilizację wsi.

Późnymi popołudniami wybierałem się czasem nad stawy, by poobserwować w ciszy kolorowy zenit rozkwitu dzikiej natury.

Kochałem te moje milczące, pełne głębokich medytacji wyprawy, podczas których oplatała mnie cudna, polna woń i bzycząca bujność tej wielkiej, sierpniowej przyrody.

Gdy upewniałem się, że uciekłem poza zasięg wzroku ludzkiego, w milczącym zaufaniu całkowicie obnażałem przed naturą swoje młode ciało, po czym kąpałem się w rześkich wodach jezior...

... by potem goło przesiadywać godzinami wśród cykań świerszczy, smagających mnie rozkosznie traw i kojących powiewów, ciesząc się senną ciszą długich, leniwych godzin i ładując się słomianymi lumenami popołudniowego słońca.

Wtedy też często prosiłem przyrodę, by dała mi w końcu jasny znak, czy jest mi pisane być gejem czy hetero. Moje niezdecydowanie było bowiem moim ogromnym problemem.

Tego pamiętnego dnia obserwowałem kręgi zataczane na niebie przez wodne ptactwo, gdy nagle, wśród buczenia rojowisk owadzich i ptasiego trelu, usłyszałem jakieś śmiechy i pluski.

Po drugiej stronie jeziora, w gęstym, buzującym w skwarze sitowiu nadjeziornym, kąpała się grupka nagich młodzieńców – śmiejąc się i pluskając radośnie wodą.

Przyglądały im się ciekawe, owadzie, złożone oczy metalicznych ważek, zajętych pszczół i buczących much. I moje – spomiędzy traw – olśnione, zahipnotyzowane tym nowym odkryciem.

Byli piękni i dzicy, pozbawieni wstydu i nieskrępowani, oddawali się tej nieostrożnej zabawie w samym sercu nieoswojonej, rozkwitającej natury.

Obserwowałem ich tak, jak się obserwuje cud przyrody dziewiczej – cicho, w zdumieniu i z pełną ostrożnością, by nie dać się zauważyć.

Wśród nich był jeden, największy.

Samiec alfa o nieowłosionym, tęgim ciele, szerokich barach i masywnych szczękach, krótko przystrzyżony, bystry i silny. Od jego samczej potęgi aż uginało się całe okoliczne sitowie, kłaniały mu się pałki trzcinowe i miękki tatarak.

Dorodność tego osobnika ujęła mnie za serce.

Wyszli z wód, a po ich pięknych nogach i kształtnych pośladkach nagich spływały strugi czystego złota – wody podkolorowanej zachodzącym już powoli, tonącym w okolicznych łąkach słońcem. 

Świeża, jędrna muskulatura tych chłopaków rozłożyła się nago i bez skrępowania na przeciwległym brzegu jeziora – stygnąc i parując, podsycając moją wyobraźnię do granic możliwości.

Pozornie niezainteresowani podniecającymi rozmiarami swojego przywódcy, leżeli tam spokojnie i patrzyli w pomarańczowy przestwór niebios.

Tylko ich częściowe zawiązki erekcji, krótkie spięcia penisów zdradzały całą dzikość zboczonych imaginacji, które właśnie napierały w ich rozpalonych umysłach.

Rozmawiali o czymś, uśmiechali się, a ich wódz leżał spokojnie z zamkniętymi oczami, jakby na coś czekając.

Reszta chłopaków, nie mogąc wytrzymać ciekawości i pragnąc sprawdzić, czego mogliby dziś doświadczyć na tej sierpniowej polanie, rozłożyła się wokół niego.

Jeden zaproponował mu masaż obolałych od ciężkiej, wiejskiej pracy ramion.

Dwaj następni zaczęli masować mu stopy.

Robili to z nadzwyczajną namiętnością i namaszczeniem, dbając o każdego jego palca z osobna. Coś powiedział, a oni zaczęli jego stopy lizać z zaskakującą lubieżnością. Uśmiechnął się z przyjemności, jaką mu to sprawiało.

Pozostali zaczęli masować jego prężne uda, umięśniony brzuch i wielką, rozrośniętą klatę o obfitych mięśniach piersiowych.

Było go tak dużo, że każdy z nich miał co masować i co eksploatować. Wydawało się, że jest w stosunku do nich zbyt duży, by mogli poznać go w całości, dlatego na każdego przypadała inna jego część.

Dostrzegłem szybko w całym tym akcie zbyt wiele harmonii i zgodności – nie mogli więc robić tego pierwszy raz.

Pomyślałem, że ten niezwykły sierpniowy obrzęd jest być może formą słusznego odwdzięczania się temu pięknemu samcowi za całe dnie ciężkiej pracy.

Byłem pełen wyrozumiałości dla ich sprośnych pragnień, które zaczęli raptownie ujawniać.

Nie mogłem się jednak nadziwić, ileż gwałtownych potrzeb musiało rodzić się w tym cudownym męskim cielsku, że aż tylu zręcznych chłopaków trzeba było, by je wszystkie umiejętnie obsługiwać i rozładowywać.

Nagle, gdy jego ciężka pała drgnęła – jakby upominając się o swoje – dłonie chłopców znajdujących się najbliżej zleciały się ku niej jak stado głodnych ptaków.

Objęły ją czule, ściągnęły z niej elastyczną skórę i również poddały śmiałemu, głębokiemu i dokładnemu masażowi – nie omijając także wielkich worów pęczniejących u podnóża konaru. 

Świeża krew napłynęła do tkanek boskiego mężczyzny, pozwalając uwypuklić się już całemu pięknu jego spracowanego ciała.

Młodzi o gorliwością zaczęli lizać całą długość i grubość jego pełnokrwistego organu, którego powierzchnia stała się już na tyle rozległa, że pozwoliła każdemu chętnemu językowi siebie skosztować.

Chłopcy korzystali z tego przywileju z prawdziwym oddaniem, wspólnie pracując w milczeniu na rozkosz tego niebosiężnego rozpustnika.

Pytali go wciąż, czy jest mu dobrze, a on kiwał głową z solidnym zadowoleniem, mówiąc, by nie przestawali.

Dostrajali się dokładnie do nawet najdrobniejszych reakcji jego ciała tak, by dostarczać mu jak najwięcej prawdziwej, męskiej przyjemności.

Krążyli mokrymi językami wokół jego wielkich sutów, całowali jego grubą szyję, obficie ślinili kolumny jego brzusznych mięśni aż błyszczały w promieniach.

Jego drąg był tak masywny, że na stałe zajmowało się nim aż trzech chłopaków.

Dwaj byli od jąder, a jeden zanurkował między jego nogi, by swoim sprytnym językiem dotrzeć do jego najintymniejszej sfery erogennej skrytej między krągłościami jego pobudzonych pośladków.

Zmienili się w nagą, bezwstydną maszynę, której przeznaczeniem było sprawianie temu fascynującemu erotomanowi najgłębszej przyjemności.

A on, w samym środku tej słonecznej, gejowskiej sjesty, oddawał się relaksowi i dogłębnemu odprężeniu, chłonąc ciepło słońca i każdy dotyk, jakim go ci chłopacy obdarowywali.

Nagle – jakby w wyniku jakiegoś nieostrożnego gestu – jego przyjemność wzniosła się o oktawę wyżej. Rozkoszny spazm zaczął tańczyć na jego muskulaturze – zdradzając niebywałą siłę swej nagłej manifestacji.

Pała samca naprężyła się, stwardniała, a ci chłopcy już dobrze wiedzieli co to oznacza – i zaczęli poddawać ją jeszcze silniejszym i szybszym stymulacjom.

Jego ryk rozniósł się po jeziorze, płosząc ptaki.

Kolosalny organizm mężczyzny zamknął się w cyklu agresywnego orgazmu – powtarzając raz za razem gest sowitego, silnego wytrysku.

Uwolnione radośnie nasienie było w mig wyłapywane przez te spragnione, głodne usta; wylizywane skrupulatnie z rowków między mięśniami dyszącej klaty, rozkosznych wnęk pachwin i spiętych, brzoskwiniowych jąder – spoconych i tkliwych.

Och, nie już żadnych cielesnych tajemnic – tak bardzo odsłonił przed nimi wszystkimi swoje najintymniejsze obszary i zademonstrował dumnie na ich oczach cały repertuar byczych reakcji swojego szczytującego cielska.

A oni – dogłębnie zachwyceni grzeszną swobodą, z jaką otwarcie tryskał – popadli w głębokie, perwersyjne zdziczenie skoncentrowane w pełni na wielokrotnym pomnażaniu jego fantastycznych doznań.

Z ekstatycznymi dreszczami oddawali się wyznawaniu pięknego, homoseksualnego hedonizmu w samym środku tego bajecznego lata.

Czuć było w gęstym wieczornym powietrzu także ich potężny analny głód – frywolną odbytniczą otwartość, bezgraniczną gotowość do bycia ceremonialnie zerżniętym na samym środku tej polany, najlepiej na oczach wszystkich ciekawskich, przez tego atletycznego ogiera – zwierzęcia, które w skupieniu znajdowało w sobie teraz ciągle nowe pokłady wybornej męskości oraz detonowało ją teraz sowicie i zastanawiająco długo.

Cóż to był za widok boski!

Nie sposób słowem oddać piękna tych nasiennych łuków rajskiej ekstazy, które poraziło mnie w tych trawach i sprawiło, że postanowiłem natychmiast oddać się pospiesznemu samogwałtowi.

Poczułem bowiem, jak ogrom mojego narastającego podniecenia groził coraz dosadniej rozsadzeniem mnie od środka.

Tymczasem omyłkowo nadepnąłem na jakąś gałąź, straciłem równowagę i stoczyłem się z głośnym pluśnięciem wprost do jeziora, zaburzając gładkość jego przepastnego lustra.

Wtedy mnie zauważyli…


Autor Fiutomer. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie fragmentów lub całości niniejszego utworu w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii i publikacja tego utworu na jakimkolwiek serwisie internetowym czy innej publikacji bez wiedzy i zgody autora jest naruszeniem praw autorskich i spotka się z reakcją autora. Autor nie ponosi odpowiedzialności za konsekwencje przeczytania niniejszego utworu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ty też podziel się opinią na temat opowiadania!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

TOP 10 ROKU