Męski Zakład Kąpielowy: ekscytująca demoralizacja


Młodzieniec zapuszcza się w labirynt korytarzy Męskiego Zakładu Kąpielowego, by odkryć jego najgłębsze sekrety.



Masywny, stary budynek Męskiego Zakładu Kąpielowego od wczesnej młodości nawilżał moją wyobraźnię, oliwił jej tryby spocone i napędzał zwyrodniałe fantazje męskie.

Jeszcze przed Wojną dżentelmeni zażywali kąpieli w jego wytwornych wnętrzach - był to budynek tajemniczy, z bogatą i oszałamiającą historią.

A dziś, widząc tych młodzieńców sprężystych, którzy znikali w jego murach, mimowolnie, podjudzany hormonami, malowałem swym podnieceniem fantastyczne historie homoerotyczne - pejzaże ciał nagich, splecionych, zażywających kojących kąpieli i otwartych pryszniców, basenów wypełnionych pękną, męską ławicą.

Musiało minąć jednak wiele lat, nim zebrałem się na odwagę i postanowiłem przekroczyć próg tego królestwa wilgotnego, rezonującego szumem wody, plaśnięciami bosych stóp samczych o kafle posadzek, nasączonego aromatem chloru i feromonów.

Byłem młodym pisarzem, który szukał seksualnej fascynacji, erotycznej weny - i który w tym dobytku zwęszył opcję jej skosztowania. Zawczasu jednak zadbałem o swoje ciało, poddając je przez dłuższy czas treningom - aby mieć czym tę inwencję gejowską zwabić i usidlić.

Pewnego popołudnia, gdy moje mięśnie po treningach były wyjątkowo wybujałe, postanowiłem odwiedzić włości Męskiego Zakładu Kąpielowego.

Panowała tam przedziwna, mroczna i podniecająca atmosfera nabożności - mistyczny spokój, który wyciszał, spowalniał ruchy człowieka i pozwalał się cieszyć każdą chwilą. W recepcji należało zostawić płaszcze, buty oraz wszelkie zasady moralne, resztki wstydu, które człowiek nieopatrznie wywlókł z domu.

Dalej wchodziło się w przyciemnioną, intymną, zaparowaną strefę męską - gdzie samcza nagość była czymś banalnym, oczywistym, a wręcz pożądanym.

Mężczyźni o oszałamiającej muskulaturze przechadzali się tam, wycierali ręcznikami, wzajemnie masowali - powolnie, nabożnie, dokładnie, włączając długie i wymowne pauzy między poszczególne czynności - jakby wszystko to było częścią jakiegoś przemyślanego rytuału, którego ładu nikt nie śmiał tu naruszać.


Ciała te były tęgie, wysportowane, chętnie do bicia rekordów w najtęższych dyscyplinach.


Przykułem ich uwagę od momentu, gdy tylko ukazałem im pierwszy fragment swojej nagości. Nakładały się na mnie ich spojrzenia, przyklejały się do mnie, osiadały na mnie, jak ciepła para, która wnika w najintymniejsze szczeliny cielesne i szpera tam, szukając podniety.

Dla młodego faceta było to początkowo coś krępującego, ale jednocześnie schlebiającego i ekscytującego. Byłem kimś nowym w tym milczącym, żądnym przygód towarzystwie - obietnicą świeżych, głębszych doznań.

Gdy nago przeszedłem przez szatnię, ich tłum w ciszy rozstąpił się, w pełni koncentrując na mnie swoje libido. Głębokie, ciężkie oddechy mieszały się z zapachem chloru i świeżego potu.

***

Budynek okazał się wewnątrz przepastny i złożony - był to wilgotny, wyłożony kaflami, tajemniczy labirynt łaźni, saun, brodzików, szatni, basenów i pryszniców - połączonych w zaskakujący sposób tak, że nigdy nie można było przewidzieć, dokąd się zaraz trafi i co jest za kolejnym załomem korytarza.

Czasem natrafiało się w nich na serię otwartych pryszniców, która zwieńczona była małym basenem, a czasem z jednej łaźni można było przejść do innej wąskim przejściem, którego nie dało się zobaczyć na pierwszy rzut oka. Baseny łączyły się ze sobą w nieoczywisty sposób zadziwiającymi, wąskimi tunelami, przechodząc od stref jasnych do mroku w niejasnej geometrii.

Raz po raz mijało się pięknych mężczyzn - jakby ożywione rzeźby greckie o ciałach idealnych, szarych, aksamitnych. Oglądali się za mną. Były tam napalone, samotne wilki, ale też większe konstelacje. Uśmiechali się do mnie, łączyli się w pary i w małe grupki - niemniej zawsze milczące, powściągliwe, co najwyżej szepczące dyskretnie - jakbyśmy wszyscy byli w jakiejś świątyni nieznanych bóstw, które tylko czekają, by zemścić się za pogwałcenie ich ciszy.


Miało się wrażenie, że można by zapomnieć do szczętu o świecie zewnętrznym, oddać się pierwotnym, dzikim żądzom i całymi dniami zwiedzać tę konstrukcję, błądzić jej korytarzami, oddawać się fantastycznym przygodom w poszczególnych jej pomieszczeniach.


Po korytarzach tych przewodnikiem był słodki zapach pobudzonych ciał męskich - dobywający się z każdego zakamarka tego sanktuarium. Och, co ta woń ze mną robiła. Kazała mi dopisywać perwersyjne historie o tym, co ci boscy faceci muszą robić ze sobą gdzieś tam w ciemnościach tego kompleksu.

Fantazje te dodatkowo podsycane były podejrzanymi jękami, dziwnymi stęknięciami, rytmicznymi plaśnięciami niesionymi rozmytym echem gdzieś z najmroczniejszych głębin tego labiryntu.

Nie wiedziałem już, czy były to doświadczenia realne czy też moja wyobraźnia dopisywała do tych bodźców homoseksualny kontekst.

Postanowiłem więc dla otrzeźwienia popływać w basenie. Woda była przyjemnie ciepła, ożywcza - spłukała ze mnie osiadłą wilgoć, pot i poczucie skrępowania. Oto bowiem w wodzie moje ciało rozkwitało, rozciągało się i rozluźniało - dając mi fizjologiczne przyzwolenie na swawole.

Ściągałem ich wzrok, który dało się wyczuć nawet, gdy dobiegał z mroku, zza welonów pary - przebijał mury i posadzki i osiadał na mnie - łechcząc moje próżne ego. Specjalnie obracałem się wtedy klatą do góry, aby wszyscy mogli zobaczyć mnie w całej, ponętnej okazałości. Chciałem im pokazać wszystkie swoje tajemnice.

***

Udałem się do natrysków, gdzie pewien idealny młodzieniec oddawał się terapii pejczem wodnym. Widząc moją rozochoconą minę, skierował na mnie swój strumień srebrny i twardy - obmył moje ciało z chloru i zwiedził je dokładnie tym pejczem.

Widziałem po nim wielkie wygłodnienie.

Gdy tylko szał natrysku opadł, on podszedł do mnie i pocałował mnie w usta. Delikatnie, namiętnie.

I już miałem dać się ponieść chuciom, gdy nos mój ujął grubą żyłę cudownego zapachu.

Ale nie był to jego zapach. To było szalone, upajające połączenie woni wielu różnych samców, którą ten młodziak był natarty i którą niósł on ze sobą.

Żyła odchodziła gdzieś dalej, niknęła w czeluściach.


Gdzieś tam daleko musieli mnożyć się i bałamucić piękni mężczyźni, a aromat tej wspólnej dewiacji przesączał się przez kratki ściekowe, wentylacje i wił się po posadzkach jak wąż, by dotrzeć w końcu do mnie i mnie podniecić.


- Łaźnia numer 17 - wyszeptał.

Ten zapach samczy i słodki owinął się aksamitnym, feromonalnym szalem wokół mojej szyi, zaczął podduszać mnie i prowadzić zawiłościami korytarzy zakładu - po nitce, jak psa policyjnego.

Momentami rozrzedzał się i gubiłem trop, co osłabiało moje nadzieje. Ale potem udawało mi się znów podjąć zapachową nutę i podążać dalej.

I tak błądziłem i kluczyłem przez nieokreślony czas wiedziony upojeniem, aż trafiłem do tej łaźni, do samego czarnego hadesu, do tajemniczej wylęgarni sapnięć i jęków rozwlekłych - głęboko pod posadzkami ukrytej.

Tamto pomieszczenie nie potrafiło dochowywać wielkiej, gejowskiej tajemnicy, którą mu powierzono i która się w nim roiła, pulsowała lubieżnie. Ledwo już dawało ono rady utrzymywać tamtą zakazaną ceremonię męską w swoich wilgotnych ścianach - zboczenie szczelinami wyciekało na zewnątrz, ulewało się i kapało podejrzanymi wydzielinami.

Kusiła ta zakazana łaźnia w samym sercu zakładu, mamiła zmysły, karmiła wyobraźnię, buchała ciepłem, sączyła się miodem i rozsyłała wszystkim facetom grzeszne zaproszenia - każąc mi wsunąć się w milczeniu do mokrego jej środka.

Owinięty tylko w kożuch ciemności kosmatej i mokrej, przebijałem się przezeń i obserwowałem czujnie, jak materializowały się przede mną urodziwe, męskie sylwetki, nagie i aromatyczne - jak doznawały szoków cielesnych, skraplały się uroczo na ściany, na łydy swoje napięte i uda, na poślady masywne i na klaty tytaniczne - okrakiem lub na kolanach, z krzykiem, z pulsującym napięciem pokładów mięśni.


Ta otwarta perwersja gejowska rozpychała się w tej czarnej łaźni we wszystkich kierunkach, bezczelnie, nachalnie - wypełniając ją ciasno i morko i napierając twardo.


Położyli mnie ci koledzy przystojni, a dwanaście par ust i dwanaście języków zaczęło wyścig sprośny po całej mej obdartej ze wstydu nagości, malując na mnie fantastyczne bohomazy. Krzyżowały się ich trajektorie, nakładały ich pocałunki, mnożyły w czarnej przestrzeni ich szepty pożądania. 

Nagle byłem wyznawany. Byłem wielbiony, otoczony szczelnie publiczną, męską czułością.

Tryskały na mnie ciepłe komplementy męskie - o tyle szczere, że opowiedziane fallusami. Osiadały te wyznania kroplami na mojej klacie; łączyły się romantycznie w pary, w strugi i konstelacje materiały zawodników różnych - potężnych, ciężkich, spoconych od nadmiaru młodzieńczej witalności.

W tle pęki obcych kutasów o zaskakującej giętkości wiły się i mamrotały - tańcząc w ciemnościach, radując się i oddając niekontrolowanemu rozpasaniu. Plątały się tam człony te w wilgotnym mroku, sklejały się ze sobą, biły się, całowały nasieniem i oplatały, ładując się niespotykaną rozkoszą.

Księga fiucich flirtów wertowała się tam na lewo i prawo, zapisując się nowymi aktami homoseksualnej miłości - na marginesach której noc ta szalona i spocona z animalną pasją popisywała się niewyczerpaną płodnością swoją.

Tymczasem z tkanki mroku urodził się tam kutas niepospolity - strażnik tej orgii; bujny, twardy od chuci w nim zaklętych, lśniący parującą swoją wydzieliną.

Nie wnikając, kto stoi na jego końcu, po drugiej stronie ciemności; kto będzie biorcą rozkoszy - oddałem się pasjonującemu ssaniu. Zaglądałem maczugą tą słodką głęboko w siebie, trąc ją, pieszcząc, wielbiąc, przyjmując całą jej apetyczną dorodność i czekając na obfite zapłodnienie.

I nagle poczułem coś. Dotarła do mnie ekscytująca świadomość, że jestem poddawany błogiej, analnej penetracji przez kogoś niezidentyfikowanego, acz wspaniałego, długiego, o pełnych walorach genitalnych.

Zgubiłem moment, gdy wdarł się we mnie tam od dołu ten intruz umięśniony - dopiero teraz, gdy rozkosz zaczęła przelewać się przez moje łono i napinać najczulszą moją strunę od środka, dotarło do mnie, jak mi dobrze i w jak wielkim stopniu się otworzyłem - niepostrzeżenie i samowolnie.


Skrajne napalenie wzmaga analną gościnność na niewiarygodną skalę.


Kimkolwiek był ten słodziak w moim wnętrzu, działał cuda - wydłużał się i rósł, ile tylko mógł, by potęgować moją i swoją rozkosz - byśmy tarli się o siebie możliwie największą wrażliwą powierzchnią. Łaskotał mnie, dotykał receptorów błogostanu, lizał je prąciem i poddawał pięknej stymulacji.

Wszedł w moją dupę, ale chędożył duszę.

W tym momencie kutas-gość mój w ustach wyraźnie nabrzmiał na ten widok, bo jaja jego podeszły świeżymi sokami, a on sam błyszczał cały wdzięcznością za takie ugoszczenie go w mej istocie.

Być może bywał obciągany wielokrotnie tej nocy przez anonimowe, rozpalone, błędne usta, ale czułem, że nigdy nie zszedł w kogoś tak głęboko ze swym ładunkiem, nie zapuścił się w żadnego chłopaka tak daleko i rozpustnie - nawet przy maksymalnej otwartości dostępnej wszelkim rozpalonym gejom.

Wtem uderzył we mnie kutas drugi - nie ustępujący poprzednikowi w rozmiarach i objętościach. Miażdżył mnie męskim zapachem, skalą i formatem.


Musiałem mieć je oba w sobie. Gdziekolwiek, ale oba naraz.


Szczęśliwie zechciały teraz kochać się razem - najpierw na mojej twarzy, osiadając na moich policzkach serią apetycznych plaśnięć roniących błyski śluzu. A potem zapragnęły romansować w moich ustach rozwartych, rozewrzeć mi szczękę i mieszać mi w samym środku mojego oślinionego podziwu.

Drapieżniki te ścierały się gwałtownie, obwąchiwały się, wyczuwały się wzajemnie, twardniały od pęczniejącego napięcia, popisywały się siłą jak byki, rywalizowały na rozkosz, o królowanie w moich ustach, pobudzając obopólnie całą sieć swoich czułych tkanek i pozwalając, by najgłębsze nerwy kutasie rwane były słodko w ich twardych rdzeniach.

Wyczułem ich plan. Zamierzały pójść na słodki kompromis i się spuścić na siebie, a me usta upatrzyły sobie jako swoje łoże. Były to mądre kutasy, które potrafią odłożyć awantury na bok, celem pomnażania swojego kapitału seksualnej euforii.

Czciłem je więc giętkim językiem z fanatycznym uwielbieniem - wtrącając się w ich amory, łaskocząc ich i przyspieszając nieuniknione.

Wtedy jeden zaczął nagle upuszczać z jąder - ku uciesze mojej i mojego drugiego lokatora. Hipnotyzował mnie rytmem swych skurczów użylonych, agresywnych i zdecydowanych - jakby w jednej chwili wpadł w genialną furię i podjął decyzję, że trzeba mnie upoić swoim smakiem bogatym; cierpką, sekretną wydzieliną w podniecającym nadmiarze.

Drugi drapieżca, widząc pulsującą rozkosz rywala i tonąc w jeziorze jej konsekwencji, nie dał rady już powstrzymywać odruchów, które szarpały korzeniem jego kutasa. Stwardniał do granic organicznych możliwości, po czym zaczął tętnić i lać wszystkim, co obciążało jego masywne jądra. Z ulgą uwalniały się one od wagi zgromadzonego naprężenia. Rozbryzgał się ten drąg nieziemski mlecznymi kwiatami, które wciąż na nowo kwitły i umierały między moimi wargami.


Rozmach tych synchronicznych orgazmów męskich dławił mnie, oszałamiał i spychał mnie w otchłań ostatecznej, ekscytującej demoralizacji.


Były to bogi wielkie, bezlitosne i wydawałoby się, że mogłyby razem zapłodnić cały świat. Takie to siły uwalniały się w moich ustach.

I wtedy poczułem między nogami, w trzewiach, jak rozgrzana kurczliwość pręta zaczęła przytulnie demonstrować się w moim ujeżdżanym odbycie. Analny intruz dołączył do dawców spermy; dołożył się szczodrze do jej przypływu, który się we mnie wzbierał.

Kilka szalonych erupcji położyło się ciepłem i łaskotaniem na mojej klacie, na genitaliach, twarzy i szyi. Wcześniej nie dostrzegałem w mroku tych obecności, ale one tam były, nie próżnowały, stymulowały się namiętnie i także zbierały w sobie rozkosz, by mi ją teraz oddać i buchnąć z tej ciemności gęstymi salwami.

A potem przyszli kolejni, a potem kolejni.

Kto by pomyślał, że mrok tego pokoju urodzi tylu ponętnych, nagich samców - i to tak chętnych do publicznego deprawowania mnie, do karmienia mnie swoimi intymnymi wytworami i odruchami - tak bez skrępowania, na oczach innych, w homoseksualnym, bezmyślnym szale.

Zadziwiające, co mogą z gejami zrobić nagle uwolnione instynkty - chucie tak silne, że pozbawiające całej wyuczanej latami moralności w ułamek sekundy. Rozbryzgało się to towarzystwo zboczone bez żadnej kontroli.

Ale nie budził się we mnie żaden sprzeciw ani oburzenie - bo fantastycznie rozpychały mnie teraz śliczne kutasy i duma, że stałem się ich gniazdem; ich urynałem. Akumulatorem ich rozkoszy, ich nasienia, ich głęboko skrywanych sekretów. Czułem je wszystkie w sobie, ich ciśnienie, ich wrzątek, ich buzującą ekscytację. Wraz z krwią przebiły się do serca i umysłu, do duszy mojej wyjącej ze szczęścia.

Orgazm tlił się we mnie od początku, ale teraz - gdy pomagały mi różne dłonie ochocze i masturbujące - zaczął pruć moje krocze i wyrywać się na świat.


Wiem, że oni z niecierpliwością czekali na wszystko, co uwolnię.


Czułem ich lepki, pożądliwy wzrok na sobie, na każdym spoconym centymetrze mojego cielesnego obnażenia. Byli łakomi mojego spełnienia. Wszyscy dookoła mieli już porządny orgazm, tylko nie ja.

Nie wiedziałem, kim są, jak mają na imię, ale nie miałem przed nimi żadnych tajemnic. Nie odgradzał nas żaden wstyd - to, czemu się oddawaliśmy, było dla nas naturalne, oczywiste i dobre.

Czytali we mnie, w moich skurczach ekstazy, wróżyli z mojej fizjologii, że zbliża się coś kolosalnego, co zmieni oblicze tej orgii. Chciałem, by patrzyli, jak ten orgazm otwarcie mnie patroszy - by podziwiali moje konwulsje, moje jawne rozkraczenie, rozwarcie wielkie i publiczne, mój bezwstyd, szał i zepsucie.

Ekscytowała mnie myśl, że będę tam na ich oczach przeżywał życiowe apogeum bycia gejem - i będę całkowicie bezbronny, oddany im, otwarty i obdarzający ich bezgranicznym zaufaniem w tym niezwykłym momencie.

Chcieli mi to dać, chcieli być blisko tego wielkiego fenomenu.

Pieściły moją śliską głowicę silne dłonie, wcierały w nią nieznane nasienie, obejmowały ją jakieś usta głodne, a ja błagałem, żeby nie przerywały - by skatowały mnie moją własną rozkoszą tak, bym wytrysnął na nich wszystkich swoją duszę.

I zaczęło się.

Najpierw ekstaza napęczniała do granic wyobraźni mrowieniem i bólem w moim kroczu. I zamarła na moment w ciszy, trwając w miejscu niemal wieczność, chcąc dać mi jak najwięcej ujmujących wspomnień na lata.

A potem ruszyła totalna lawina skurczów tak głębokich i silnych, że porywała moje nasienie gdzieś w ten kosmos czarny, gdzieś w tych mężczyzn, których skrywała. Oddawałem swój nektar światu rozrzutnie, masywnie i silnie.

Porywistość tego homoseksualnego zenitu zaskoczyła mnie do głębi.

Wściekła ekstaza wyszarpywała ze mnie całe grube gule soku, które wędrowały łaskocząco wzdłuż rdzenia penisa i odrywały się od niego na szczycie, zmieniały się w pociski, strugi i komety.


Nie obchodziło mnie, dokąd uciekały, kogo karmiły, nawilżały i zapładniały - cieszyłem się tym boskim uczuciem oraz tym, że moje ciało było w stanie udźwignąć jego ciężar.


Przedłużająca się radość z masywnego uwalniania tego balastu przekonała mnie, że tylko oddanie się ostatecznemu, gejowskiemu upodleniu jest właściwą drogą do największej satysfakcji.

Kumulowanie koleżeńskich orgazmów, chciwe przechowywanie w sobie ich wytrysków obfitych, ładowanie się ich jękiem i lubieżnością nieuchronnie uruchamia w geju potężny, nieodwracalny mechanizm rozkoszy - który miażdży go, mieli i wyciska, soczyście i spektakularnie pozbawiając go godności na rzecz najwyższej uciechy, jaką można doświadczyć męskim ciałem.

Uciechy, która w moim odczuciu trwała całe millenia - zapętliła się krytycznie, wypełniła miliardy kalendarzy moimi ejakulacjami gwałtownymi, po setki dziennie, wywijając na lewą stronę czasoprzestrzeń i uginając ją pod swoją rozkapryszoną, odradzającą się wciąż na nowo rozkosz.

I gdy to wszystko wciąż trwało, zaczął spływać na mnie podziw i zachwyt tych samców, ich gratulacje - w postaci kumplowskich klepnięć, serdecznych uśmiechów, ospermnionych braw i pocałunków. Każdy z nich okazywał mi wdzięczność na swój sposób, przedłużając moją seksualną brawurę do nieprzytomności.

- Jesteś cudny, chłopaku - usłyszałem i poczułem klepnięcie w pośladki. Ktoś mnie pogłaskał jak psa, wkładając silną dłoń w moje mokre włosy. - Chcemy cię więcej.

Służyłem dzielnie tym mężczyznom w ich genialnym rozspermieniu - aż powaliło mnie własne szczytowanie.


Otarłem się o przepiękną, boską destrukcję - ale tego właśnie chciał każdy receptor rozkoszy w moim ciele.


Z przyjemnością pozwoliłem temu doświadczeniu zniszczyć swoją neurologię - znarkotyzować ją stężonymi bombami hormonów miłości, czułości, bliskości i radości. Stworzyłem z tymi mężczyznami zakon zakazanych rozkoszy, tymczasowy, gejowski eden pełny zjawisk wykraczających poza najśmielsze fantazje.

Tylko nagie, gejowskie ciała są w stanie wspiąć się na taki poziom ekstazy - w nieskończonych cyklach przekazywać sobie wzajemnie swoje wytryski i miłości, z łona do ust, z ust to ust, z ust do serc.

Szukałem inspiracji. A znalazłem sens nowy życia: zjednoczenie w imię rozkoszy.

Ekstaza mnoży się przez liczbę mężczyzn, z którą ją dzielisz. Oddają to, co im dasz, a ty oddajesz to im. A słodkie to zapętlenie trwa aż do ostatecznego upadku moralnego.

I tak powoli dogasało nasze libido w najmroczniejszej i najgłębszej komnacie tajemniczego budynku  Męskiego Zakładu Kąpielowego - przynosząc nam sen głęboki i regenerujący.


INNI WALILI TAKŻE DO:



Podobało się? Zostaw komentarz - dopinguj autora :)

4 komentarze:

  1. Najlepsze opowiadania w internecie !

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne. Dawno nie czytałem takich opowiadań. Czuję że za chwilę spłonę...
    Pozdrawiam gorąco,
    Brian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie płoń jeszcze, bo w przygotowaniu są kolejne opowiadania :) :*
      Dzięki za dobre słowo Brianku :*

      Usuń

Ty też podziel się opinią na temat opowiadania!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

TOP 10 ROKU