Kaspian - klejnot morza [1/2]


Końcem wakacji do pobliskiego portu zawsze przybijały statki z całego morza – przywożąc srebrne połowy śledzi, ładunki aromatycznych przypraw, zapasy wonnych kaw i herbat, a także… całe zastępy przystojnych, umięśnionych marynarzy.

Którzy chętnie korzystali nago z uroków portowej łaźni.



To dzięki nim właśnie udało mi się wejść w dorosłość w tak przyjemny sposób...

Koniec wakacji niesie ze sobą zawsze ten sam, niezwykły klimat tęsknoty i przemijania.

Plażowe wydmy zaczynają być formowane przez nieco chłodniejszy wiatr a słońce zdaje się być przesłaniane przez cienką błonę chmur i przez to świecić ze znacznie mniejszym wigorem. Słone powiewy bryzy niosą ze sobą smutny skrzek mew i nostalgię za umierającym nieuchronnie latem.

Wtedy też – by zapomnieć o jesiennym wyroku przyrody – uciekałem do portu, by wśród falochronów, skał i szumu fal przyglądać się ukradkiem przystojnym marynarzom, którzy rozładowywali towary, wesoło opijali w karczmach szczęśliwe powroty i gwarnie korzystali z wielkiej, drewnianej łaźni męskiej, która kusiła swoim mrokiem, ciepłem, wilgotnością i tajemnicami.


Łaźnia ta – o fetyszystycznie uroczej nazwie „Pod Bosą Stopą” – nęciła mnie najbardziej, szepcząc mojej rozpalonej, młodzieńczej wyobraźni dzikie, gołe i męskie opowieści o wspólnym ucztowaniu, odpoczynku i otwartości.


Wytężałem wzrok wieczorem, gdy okna łaźni rozpalały się żółtymi źrenicami świec. 

Marynarze gwarnie wchodzili do środka. Ponieważ nie mogli już się doczekać kąpieli wodnych  i parowych, już na progu pozbywali się odzienia – odsłaniając swoje umięśnione, boskie torsy, grube i spracowane nogi i stopy.

A potem znikali w mroku solidnej, drewnianej, skrzypiącej konstrukcji.

Rozpalało to moją fantazję niczym kolejne kawałki drewna rozpalały wielki parowy piec zaszyty gdzieś w brzuchu tego tajemniczego kompleksu łaźnianego.

Czasem obserwowałem słup dymu, który nocami unosił się z komina i zastanawiałem się, co dzieje się tam u spodu, u jego korzenia, wokół pieca. Co oni tam robili? Jak się bawili? Jak korzystali z uroków urlopu? Te pytania podsycały moją wygłodniałą wyobraźnię chłopięcą.

Obiecałem sobie, że niebawem – gdy już będę miał już brodę i wąsy, a moje ciało w końcu będzie w stu procentach męskie – podszyję się pod marynarza i skorzystam z łaźni, by móc nacieszyć oczy spektakularnymi widokami ciał, które musiały tam się odsłaniać.

Pewnego razu, gdy było już praktycznie ciemno a nieboskłon pokrył się wysypką gwiazd, wracałem do domu, gdy usłyszałem pytanie:

- Hej chłopcze, którędy do łaźni „Pod bosą stopą”?

Ujrzałem go.


Stał przede mną rudy, bosy, cudownie zbudowany, brodaty marynarz i jego dwóch półnagich majtków.


Zaniemówiłem.

Choć sponiewierani przez słone fale, rozczochrani przez morskie wiatry, pokiereszowani przez nautyczne wiry przygód i sztormy – byli po prostu absolutnie przystojni.

A szczególnie ten starszy marynarz – był z nich największy, doskonale męski, z wielką klatą, brodą i fajką – jak na marynarza przystało.

Odziany w cienki, prześwitujący len w biało-niebieskie pasy, który swym kształtem pozwalał wyczuć fantastyczne kształty ciała tego niezwykłego, morskiego samca. Na plecach miał jakiś tobołek.

Także majtkowie coś dźwigali w workach.

Dwaj słodcy blondyni o gładkich, nieowłosionych klatach i smukłych, nastoletnich acz dość muskularnych jak na swój wiek sylwetkach. Mogła to być ich pierwsza wspólna wyprawa – choć w ich oczach pieniła się już miłość do morza.

- Głuchy jesteś? – zapytał rudy marynarz.

Otrzeźwiałem i wskazałem drogę do łaźni.

Burknął coś i ruszył, a chłopcy ruszyli jego śladem. Ich pupy, barki, nogi stały się magnesem dla mojego zafascynowanego wzroku. Bezwstydnie podążyłem za nimi i podziwiałem do momentu, jak zamknęły się za nimi ciężkie, drewniane drzwi łaźni.

Postanowiłem wdrapać się na pobliskie drzewo, aby w końcu dać sobie choć cień szansy, by zobaczyć, co tam się dzieje.

Nie było to łatwe, a nawet ryzykowne – ale w końcu osiągnąłem poziom okien łaźni. Spomiędzy falujących na wietrze liści i migotliwych płomieni świec wyłaniały się raz po raz niewyraźne zarysy nagich, męskich, miodnych ciał, które przemykały przez pole widzenia, muskały się, gestykulowały i bałamuciły.


Niewinne dotyki, przyjacielskie klepnięcia i próby demonstracji swej anatomii łączyły się w mojej wyobraźni w zboczony ciąg homoseksualnych wydarzeń – pełnych kawalerskich jęków, ciepłych dotyków i wspólnego, podejrzanego świętowania.


I już miałem sięgnąć po swojego kutasa i zacząć uprawiać dziki onanizm na tej gałęzi, gdy pod drzewem pojawił się strażnik z latarnią i sprowadził  mnie na dół. Po czym zadał kilka niewygodnych pytań i odesłał mnie do domu.

Ten rudy marynarz i jego pomocnicy stali się moją obsesją. Lato kończyło się, ale moja homoseksualna fascynacja tym triem rozkwitała, każąc mi każdego dnia już od poranka siedzieć na portowym molo. Godzinami moczyłem nogi w morskiej wodzie i czekałem, aż wyłonią się z pobliskiej karczmy, statku któregoś lub sklepu.

Parę dni później moje polowanie okazało się skuteczne.

Blondyni od rudego marynarza przeładowywali jakieś beczki z zacumowanej łajby, jednak jego samego dostrzec nie mogłem. Przełamałem się i podszedłem do nich.

- Pomóc wam?

Przerwali pracę, zmierzyli mnie wzrokiem.

- A… to ty… – zauważył jeden z nich.

- Jesteś za słaby chyba – dodał drugi.

Ja tymczasem podwinąłem rękawy i wziąłem się za przenoszenie beczułek. Oni przez moment się dziwili, ale potem w milczeniu wrócili do pracy. Po chwili zapytałem:

- Jeśli można spytać… co przewozicie?

- Rum – odparł jeden.

- Jesteście podobni do siebie.

- Jesteśmy braćmi – odpowiedzieli jednocześnie.

- Ja jestem Ariel – przedstawiłem się.

Choć niechętnie, to jednak z wymogów kultury również i oni się przedstawili. Jeremiasz i Jakob.

- A tamten duży i rudy, co z wami był?

- To nasz kapitan. Kaspian – odparli markotnie.

- Przyjechaliście tutaj tylko w interesach? Czy on ma tutaj kogoś?

- Kogo niby?

- No nie wiem. Żonę?

- Nie posiada takowej.

To dało mi do myślenia. A więc to samotny wilk morski. Z dwoma przystojnymi braćmi na pokładzie. Wspólnie przemierzali przez wiele miesięcy równinę morza, będąc zdanymi jedynie na własne towarzystwo. Z pewnością brakowało im czegoś; za czymś tęsknili, ale być może nie wypowiadali tego wprost.

- Tam za rogiem… - zacząłem nieśmiało, odkładając ostatnią beczułkę - … wiecie, co tam jest, prawda?

- Nie, nie korzystamy z takich usług – odparł Jeremiasz.

- To znaczy… przepraszam – zmieszałem się. - Nie chciałem…

- Po prostu Kaspian… Jakby ci to powiedzieć. Nie jest zainteresowany usługami tamtych kobiet.

Oniemiałem.

- Taki porządny?

- Porządny? Cóż.

Popatrzyli się na siebie, jakby próbując się porozumieć niemo między sobą, czy mogą zdradzić jakąś wielką tajemnicę.

- Ostatnie miesiące z nim były dość trudne – zaczął Jakob, odłożywszy na bok pracę. – Kaspian jest milczący, zamknięty w sobie, bywa apodyktyczny.

- Ale musieliśmy z nim wypłynąć. Tylko on chciał wziąć nas na pokład swojej łajby. Inni mówili, że brak nam doświadczenia. Tylko on wyłożył na stół pieniądze – dodał Jeremiasz.

- Cena za tę wyprawę była wysoka – odparł Jacob.

- To znaczy?

Zapadła chwila niezręcznego milczenia.

- Kazał nam… - na twarzy Jacoba pojawił się rumieniec.

- Zamknij się – uciął Jeremiasz. – Nie twój interes. Dzięki za pomoc, ale chyba czas, byś już poszedł – zwrócił się do mnie.

Nie chciałem z nimi spiny. Oddaliłem się i zobaczyłem, że o czymś dyskutują ze sobą zażarcie. Wtedy nagle pojawił się Kaspian i zamilkli obaj, po czym ruszyli w stronę łaźni.

Dziwne to było towarzystwo, mieli jakieś zawstydzające sekrety – ale nie chcieli powiedzieć nic więcej.

A ja zamierzałem odkryć, o co chodzi.

Miałem w domu taką małą, piracką skrzynię-skarbonkę, do której przez ostatnie miesiące odkładałem każdy grosz. Szybko przeliczyłem oszczędności i ruszyłem do portu.

Wziąłem małą butelkę po rumie i wsadziłem w nią zwinięte zaproszenie skierowane do Jeremiasza i Jacoba – na wieczór, na dwudziestą, do pobliskiej karczmy. Z dopiskiem, że ja stawiam beczkę rumu. Butelkę zostawiłem na molo – tam, gdzie spotkałem braci poprzednio.

Wieczorem zająłem miejsce w wypełnionej gwarem karczmie – weseli marynarze obejmowali się, śpiewali szanty i pili. Rum i piwo lały się wodospadami, a towarzystwo rozkręcało się coraz bardziej. Odgłosy tłuczonych butelek, piski klepanych po jędrnych pupach, cycatych kelnerek oraz zapach potu, alkoholu i fajek wypełniły ten ciasny, przytulny zakątek.

- Ej, gnojku - usłyszałem za sobą parszywy głos.

Niepotrzebnie się odwracałem. Stał za mną wielki, brudny, podstarzały pirat - człowiek wulgarny z wyglądu, obwisły, brzydki, pozbawiony uzębienia, przez co jego oddech, pełen wątków śledziowych i piwnych, wydostawał mu się z jamy na metry. Niosąc zaraz kolejną odezwę:

- Taki gnojek jak ty powinien tutaj tylko laski obciągać starszym piratom.

Na samą myśl aż zrobiło mi się niedobrze. Ogarnęło mnie jednak nie tyle oburzenie, co przerażenie. Tenże oto wielki sukinsyn mógł ze mną zrobić, co mu się żywnie podoba.

- Odpierdol się od niego – usłyszałem z drugiej strony. To był Jacob i Jeremiasz. Uśmiechnąłem się.

Stary grzyb wymamrotał coś pod spuchniętym, czerwonym nosem, i pokuśtykał w swoją stronę.

Bracia przywitali się, po czym wyjaśnili mi, iż doszli do wniosku, że po ostatnich tygodniach żeglugi należy im się wieczór zabawy i luzu.

- Cieszę się, że wpadliście - dodałem.

- Ta knajpa nie wygląda na bezpieczną, ale cóż, przynajmniej można się napić i zabawić - odparli.

Mój cel był jednak znacznie wyższy niż zabawa. Chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o Kaspianie.

Wieczór mijał radośnie. Rozmawialiśmy o morskich podróżach i niebezpieczeństwach, jakie czyhają na marynarzy na środku morza. O legendach, morskich mitach, nieznanych plażach, syrenach oraz ich śmiertelnym śpiewie.

W końcu jednak w naturalny sposób zeszliśmy na temat rudego kapitana. Spytałem, czy zamierzają się z nim wybrać w następną wyprawę.

- Tamten rozdział jest już prawie za nami – oznajmił Jeremiasz. – Kontrakt z Kaspianem wygasa za parę dni, jeszcze tylko rozładujemy resztę towarów i uwolnimy się od niego – uśmiechnął się z nieskrywaną ulgą.

- Jest aż takim złym człowiekiem?

Jacob stanął w obronie Kaspiana:

- Jest strasznie samotny – po czym wypił łyk rumu.

- Sam tak wybrał. Codziennie po rozładunku idzie samotnie na długi spacer po wybrzeżu, aż do Zatoki Rekina. To samotnik z natury. Nawet w łaźni do nikogo się nie odzywa.

- Tak czy inaczej, złym człowiekiem nie jest. Myślę, że…

- Chyba nie bronisz go po tym, co… - Jeremiasz zawiesił głos, po czym zamknął oczy, wziął oddech i zaczerpnął kolejny łyk rumu.

- Sam powiedz braciszku. Mogło być gorzej.

- Wciąż nie mogę o tym zapomnieć. Jesteś moim bratem, kocham cię, wiesz o tym. Ale po tym… Ojciec by nas zabił. Tak, jak stoimy. Albo co najmniej wydziedziczył.

Poczułem się zmieszany tym tematem, bo wyraźnie wchodzili w jakieś kwestie intymne – w krąg swoich wewnętrznych intryg. Kultura kazała mi trzymać się od tych tajemnic jak najdalej, ale ciekawość kazała wytężać uszy.

Spojrzeli na mnie obaj w pewnym momencie:

- Czy jesteś człowiekiem godnym zaufania? – zapytał Jeremiasz.

Westchnąłem i zadumałem się. Czy jestem? - zacząłem się zastanawiać.


- Gdy miałem osiem lat, nakryłem mojego starszego brata, gdy w stodole walił konia z kolegą z wioski obok – zacząłem, popijając kolejny łyk rumu. – A był już zaręczony z dziewczyną a ślub był w drodze. Do dziś nie powiedziałem ani słowa. Potem wyjechał z nią i tyle go widziałem.


Bracia spojrzeli na siebie i wyraźnie poczuli się lepiej ze swoją tajemnicą.

- Podczas tej wyprawy – zaczął Jacob – Kaspian kazał nam się pocałować.

Nie kryłem zaskoczenia.

- Po co?

- Chciał patrzeć. Chyba go to kręciło – dodał Jeremiasz. – A potem… kazał nam się też dotykać, macać. Musieliśmy się myć przy nim nago w balii. W sensie, że… siebie nawzajem.

- Wiesz… to był środek morza i samotna łajba. Byliśmy od niego całkowicie zależni. Baliśmy się przeciwstawić, jest silniejszy i bardziej doświadczony od nas – próbował usprawiedliwiać Jacob. - Ale też…

- Żadne „ale”. Nic go nie usprawiedliwia. To było złe – burknął i zaciągnął się rumem. Jeremiasz był wyraźnie w złym nastroju.

- Jerry, mogło być gorzej. Nikt nie zginął, nie umarł. Kazał nam parę razy robić te czy inne rzeczy, ale też dbał o nas. Dawał nam jedzenie. A pamiętasz, jak dzielnie odstraszał rekina, jak dostałeś reją i wypadłeś za burtę? Jak smarował ci spieczone słońcem plecy olejem kokosowym?

- Dobra, ale zamknijmy ten temat, okej?

- Ale…

- Zamknijmy! – uniósł się Jeremiasz. Jacob nieco się skrzywił i zamilkł.

Poczułem, że muszę zająć jakieś stanowisko i coś powiedzieć.

- Wypijmy więcej rumu – zaproponowałem. – Macie to za sobą i to najważniejsze. A teraz świętujmy.

Wypili sporo rumu, ale nie żałowałem im tej przyjemności. Tym bardziej, że dzięki temu magicznemu trunkowi zdobyłem tyle cennych informacji o Kaspianie.

Potem odprowadziłem chłopaków do ich pokoiku, który wynajmowali parę krętych, wąskich uliczek portowych dalej. Runęli do łóżka – spici i półprzytomni. Ściągnąłem im buty, spodnie i koszule. Zasnęli prawie nago, słodko objęci, po czym wróciłem do domu, mając nadzieję, że rodzina się nie zorientowała.

Cieszyłem się, że nie wypiłem za dużo, bo skoro świt miałem zamiar wyruszyć do Zatoki Rekina.

***

O Zatoce Rekina mówiło się wiele dziwnych rzeczy. Odcięta od świata dwoma klifami, kryła między nimi małą, intymną plażę, gdzie podobno, lata temu, chętnie spotykano się, by uprawiać nierząd.

Gdy tam dotarłem, słońce było już wysoko. Morze było spokojne a cisza tego zakątka zaczęła sprzyjać senności i beztroskiemu wypoczynkowi. Zaszyłem się w zaroślach na podwyższeniu nieopodal tak, by mieć dobry punkt obserwacyjny.

Zauważyłem kupkę ubrań na plaży.


Nagle spostrzegłem, jak Kaspian wynurzał się z morza niczym sam Posejdon – lśniąc w słońcu morką nagością, opływając morską pianą i glonami, udekorowany piaskiem i drobnymi muszelkami, które poderwały się z dna w wyniku energicznego nurkowania.


Jego nagość była fascynująca.

Cudowna rzeźba jego stawiała go w pierwszym rzędzie z najlepszymi facetami tego świata. Potężna klata i muskularne ramiona – spocone, głaskane i rzeźbione powiewami słonych wiatrów i spalone słońcem – sprawiały, że mój penis automatycznie budził się do życia.

Oczy bielały mi od tego widoku, szum morza wdarł się w moją głowę i powodował zawroty. Takiego widoku nie miałem nigdy w życiu. Jedno tylko nie dawało mi spokoju. Z odległości, w jakiej się znajdowałem, nie mogłem dojrzeć wyraźnie jego męskości. Mogłem tylko cieszyć się ogólnym wrażeniem, jakie on robił swoją cielesnością.

Kaspian jednak, miast położyć się w piasku i dać swojemu boskiemu ciału wyschnąć po kąpieli, ruszył w pobliże zarośli po przeciwległej stronie zatoki. Przez dłuższą chwilę go nie było. A potem wyłonił się, ubrał i ruszył w stronę portu.


Oczywiście moja ciekawość kazała mi tamte zarośla spenetrować.


Przez kilka chwil dokonywałem ostrożnych oględzin traw i krzaków, aby dojrzeć, jaką drogę przemierzał kapitan. Ujrzałem parę źdźbeł i gałązek naruszonych i złamanych, po czym ruszyłem ich szlakiem.

Trafiłem na zagłębienie pod skałami – zacienione, zarośnięte, odcięte od świata, nieco chłodniejsze i przytulne. Obok kamienia dojrzałem podłużną, świeżą kałużę lepkiej, perłowej cieszy... Nie miałem wątpliwości, co tutaj zaszło – żałowałem tylko, że nie mogłem być świadkiem eksplozji tego gejzera. Szlak gorących kropel sięgał paru metrów.

- Strzela pięknie jak wieloryb – pomyślałem.

Obok kamienia, na którym zapewne siedział, spostrzegłem naruszoną powierzchnię piasku. Parę ruchów ręki wystarczyło, bym trafił na skrzynkę.

Straciłem resztki ziemi i otwarłem ją.

Znalazłem w niej parę ołówków i stos realistycznych rysunków przedstawiających nagich chłopaków w różnych pozach.


Młodzi, jak ja czy bracia, obejmujący się, całujący, z pięknymi penisami sterczącymi dumnie jak maszty galer.


Były to akty pełne delikatności – przeszyte jednak porywczą namiętnością gejowską. Co charakterystyczne – większość z nich była gęsto wytatuowana. Motywy morskie oplatały ciała tych naszkicowanych chłopaków niczym morszczyny bale mola – symbole okrętowych sterów, ryby, ośmiornice, koła ratunkowe czy latarnie oblepiały ich jak plażowy piach oblepia mokre, nagie ciało po morskiej kąpieli.

Szczególnie jeden motyw się powtarzał – motyw kotwicy.

Wtem usłyszałem za sobą trzask.

Obejrzałem się. Kaspian stał parę metrów ode mnie, dzierżąc w ręku trzon złamanego wiosła.

- To ty…– poznał mnie. - Po co za mną szedłeś?

- Jak ty…?

- Tę plażę co noc obmywają morskie pływy. Rano jest gładka jak tafla lodu. Bez problemu zauważyłem twoje ślady na piasku prowadzące do pobliskich zarośli. A teraz mów, po co tu przylazłeś?!


Nie widziałem, jak to wyjaśnić. Siedziałem tam, w ręku dzierżąc zapewne jego najskrytszą tajemnicę.


- Przysięgam, że nikomu…

Podszedł do mnie gwałtownie i podniósł narzędzie do góry. Skuliłem się i byłem już gotowy otrzymać cios…

Po chwili dramatycznej ciszy usłyszałem tylko, jak trzon upadł na pobliskie kamienie.

- Nie mogę. Po prostu nie mogę…

Wyglądał na zrozpaczonego. Zaczął głęboko sapać. Złapał się za twarz i usiadł na kamieniach opodal.

- Teraz już znasz mój sekret. Idź stąd. Idź i opowiedz wszystkim w porcie. Zrujnuj mi życie. I tak stąd wypływam za parę dni i nigdy tu nie wrócę. Możesz mówić, co chcesz i komu chcesz.

Podszedłem i usiadłem obok niego, po czym położyłem rękę na jego wielkich jak głaz plecach:

- Te rysunki… Są twoje?

- Tak – odpowiedział z cierpieniem w głosie.

- Są piękne. Powinien je zobaczyć cały świat… Ale jeśli nie chcesz, to zachowam ten sekret tylko dla siebie.

Kaspian spojrzał na mnie wzorkiem pełnym nadziei.

- Serio?

- Tak... Ale pod jednym warunkiem.

Jego czoło się zmarszczyło:

- Mów.

- Weźmiesz mnie jutro ze sobą do Bosej Stopy...

6 komentarzy:

  1. super opowiadanie. Proszę o drugą część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Już niebawem pokaże się druga część :)

      Usuń
  2. Powinieneś napisać kolejne opowiadanie w stylu Noir o tym detektywie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy 2 część. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niebawem :) Jest napisana, muszę tylko usiąść do poprawek itd.

      Usuń

Ty też podziel się opinią na temat opowiadania!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

TOP 10 ROKU