Miasto już dawno zapadło się i zostało pożarte przez gęste futro ciemności a klosz niebieski nad dachami i parkami obsypał się wielkim nocnym rozgwieżdżeniem, gdy Seba błądził labiryntem wąskich uliczek, snując się od latarni do latarni i od bramy do bramy, poszukując właściwego adresu. I gdy upewnił się, że trafił dobrze, zapukał do drzwi:
– Otwórz, Albert!
Odpowiedziała mu niewzruszona cisza.
– Wiem, że tam jesteś. Chcę pogadać.
– Nie mamy o czym gadać! – usłyszał wrzask zza drzwi. – Przez Ciebie nie mam już życia w szkole!
– Odkręcimy to jakoś. Tylko wpuść mnie.
Minęła dłuższa chwila niecierpliwego wyczekiwania, nim przez drzwi zaczęły przebijać się stłumione szurania, po czym cisza została rozproszona trzaskiem mechanizmu otwieranego zamku. Albert wyglądał okropnie – jego wory pod oczami podkreślane były przez niewyraźne światło przygaszającej żarówki korytarza. Oczy tliły się czerwienią.
– Czego chcesz?
– Przepraszam cię za tych debili. Serio, nie pomyślałem, że to tak wyjdzie.
– Chyba jaja sobie robisz. Serio nie pomyślałeś? – Albert oparł się o framugę i wbił zrozpaczone oczy w sufit. – A jak inaczej mogło to wyjść? Dostaję SMS-a, że na mnie czekasz. Żebym się ładnie ubrał, przyniósł kwiaty i wino. Boże… Jak myślisz? Co mogłem sobie pomyśleć? – złapał się za twarz i zaczął cicho płakać. – Ale ze mnie kretyn.
– Już nigdy nie dam im swojej komórki. Ta banda zjebów.
– Zrobili mi chyba więcej zdjęć niż papieżowi. Jutro to wszystko będzie na Facebooku. Życia już nie mam.
Seba chwycił go za ramię:
– Nie możemy tu tak stać, wejdźmy do środka.
Tak też zrobili. Usiedli na wielkiej kanapie w przestronnym salonie.
Panowała w nim dziwna atmosfera – jakby był on zalany mętną, morską tonią, w obrębie której dryfowała niebieskawa fluorescencja fantastycznego planktonu – wirującego i lgnącego instynktownie do długich popisów księżycowego światła przesiewanych przez pasiastą geometrię na wpół opuszczonych żaluzji.
Albert powiedział, że dziewczyny wyjechały na weekend, więc mieszkanie jest puste i mogą spokojnie pogadać.
– Albert, wszyscy o tobie wiedzieli już wcześniej. Nie kryłeś swojej orientacji. To co się dziwisz, że takie żarty robią.
– Dziwię się, że jestem takim naiwnym kretynem, że dałem się podpuścić – otarł łzy dłonią i poszukał wzrokiem księżyca za oknem. – Zawsze mi odbijało, gdy była pełnia. Ale teraz już przesadziłem.
Seba zmrużył oczy, patrząc na płomieniste oblicze tej wielkiej pełni.
– Co on taki wielki?
– Dziś jest najbliżej Ziemi.
Zamyślili się na moment nad jego ogromem.
– Powiedz mi, na co ty liczyłeś? – spytał Seba.
– Aż tak jesteś niedomyślny?
Zapadła chwila drgającej, jasnej ciszy.
– Wiedziałem to od pierwszego roku studiów, gdy tylko cię zobaczyłem… – dodał innym głosem Albert.
– Co? – spytał, choć domyślał się, o co chodzi.
W odpowiedzi usłyszał długą serię ciężkich oddechów, którą w końcu ukoronowało wyznanie żarliwej miłości:
– Kocham Cię, Seba.
Seba głęboko westchnął, zaczerwienił się, na moment zmienił się w mętlik nerwowych gestów, po czym padł na kanapę.
– Wiesz, że mam dziewczynę.
– Wiem – Albert odwrócił głowę i odnalazł wzrokiem kwadrat księżycowego blasku, który jeszcze przed chwilą był na ścianie, ale już spełzł z niej i po cichu skradał się w ich kierunku przez całą długość salonu, zjadając kafla po kafli – i wiem, że ją kochasz.
– Też musisz sobie kogoś znaleźć...
– Może się napijemy herbaty – zaproponował z wymuszonym uśmiechem Albert, po czym wstał nie czekając i olśniony swoim pomysłem szybko uciekł do kuchni.
Seba nie poszedł za nim. Wiedział, że potrzebuje on teraz chwili dla siebie.
Parzenie herbaty trwało nadzwyczaj długo, ale w końcu zjawił się z powrotem, kładąc na stoliku dwie filiżanki.
– Jutro ich przekonam, by zapomnieli o sprawie – zaczął Seba.
– Za późno. Sprawdziłem Facebooka, wgrali moje zdjęcia.
Seba wyciągnął komórkę. Dotknięta, nałożyła mu na twarz niebieski makijaż blasku.
– Kurwa… - warknął. – Na serio mi z tym głupio. Masakra… Co za noc.
– Długa i dziwna.
Rzeczywistość nie spieszyła się; rozmazała się, osiadła w miejscu i zgęstniała, spowalniając ruchy i słowa.
– Ale wiesz – zastanowił się Seba. – Nie wyglądasz tak źle. Odpicowałeś się…
– Nie pocieszaj mnie. Nie jestem w stanie tego słuchać.
Seba skulił się jak skarcony piesek. Siorbnął parę razy herbatę, była jeszcze za gorąca.
– Dlaczego ja? – zapytał nagle.
– Kurwa, Seba, nie wiem czemu ty. Kurwa nie wiem. Po prostu. Masz piękne oczy. Wystarczy?
Albert ogrzewał dłonie parującą w żywiole światła filiżanką – ostatnim źródłem ciepła w tym umierającym salonie. Seba przez moment myślał, kiwając głową.
– No mam, to prawda. Milenie bardzo się podobają. I podbródek.
Albert spojrzał na niego:
– Nie. Podbródek masz zjebany – spod stężonej smutnej maski, która rozgościła się na jego twarzy na dobre, z bólem wyjrzał na moment uśmiech.
– Wiesz… Może to przejściowe. Może poruchasz sobie i ci przejdzie.
– Nie wiem, nigdy tego nie robiłem.
– Serio? – zdziwił się Seba. – To co z ciebie za gej?
– Serio. Podniecają mnie tylko faceci i koniec.
– Dlaczego nie umówisz się z kimś?
– Seba, nie wiesz, jaki jest świat gejów. Loguję się na to jebane fellow i jedyne, o czym z nimi można pogadać, to ile kto ma centymetrów. Nie chcę takiego seksu, dzięki.
– To… - zamyślił się Seba poważnie - … smutne.
– Tak, to smutne. Samotność jest wpisana w moje życie i tak już chyba zostanie na zawsze.
– Na pewno kogoś poznasz wartościowego – próbował przebić się przez grubnącą tkankę jego osamotnienia.
– Pod warunkiem, że nie zrobi sobie ze mnie jaj, pisząc do mnie takiego SMS-a.
– Oj już daj spokój – Seba objął go przyjacielsko, przyciągnął do siebie i serdecznie natarł włosy pięścią. – Minie tydzień i nikt nie będzie pamiętał.
Albert wierzgał i nie chciał się wyrywać z jego uścisku. Odkrył w nim bowiem drugie źródło ciepła w tym mieszkaniu. Czuł się bezpiecznie, jak nigdy wcześniej. Ale mimo to oswobodził się, nie chcąc robić sobie złudnych nadziei. Chłód powrócił.
– Nie obejmuj mnie, proszę. Jesteś zbyt kuszący – odepchnął go nieco teatralnie dłonią.
– A pierdolisz – uśmiechnął się słodko. – Ja myślę, że ty tak naprawdę nie jesteś gejem.
– Jestem, do kurwy nędzy. Co mam ci zaświadczenie od lekarza pokazać?
– Ale nie ruchałeś faceta! Więc skąd możesz wiedzieć?
Albert westchnął i padł na kanapę, a Seba obok. Ich oczy maznął nieśmiało ogromniejący w oknie księżyc. Pod wpływem jego kojącego oświecenia obaj wbili rozmarzony wzrok w rozświetlony sufit, zrobiło im się sennie i lekko na duchu.
Majestatyczna astronomia za oknami przesunęła się, a srebrna tarcza objęła swym zasięgiem całą kanapę, okrywając ich magicznym, nocnym welonem poświaty.
– Racja – przyznał Albert. – Nigdy nie poznałem bliskości drugiego faceta. Nigdy się z żadnym facetem nie przytulałem. Nie byłem nago w obecności innego faceta, ani też żadnego nago na żywo nie widziałem. Więc może nie wiem, jak to jest, gdy druga osoba cię kocha. Gdy myśli o tobie, śni nocami, marzy o tobie. Nie wiem, jak to jest budzić się u boku ukochanej osoby. I być może nigdy się nie dowiem. Ale gdzieś tam w głębi mojego serca… tam na dnie… wiem, że drzemią we mnie wielkie, nieuwolnione pokłady miłości do tego jedynego…
Seba westchnął. W białej mgle salonu kłębiły się różne myśli. Zrobiło mu się go szkoda. Tym bardziej, że teraz cierpiał dodatkowo jeszcze przez jego kumpli.
– Przytul się do mnie – powiedział.
Księżyc przerwał swą wędrówkę i zatrzymał się, jakby chcąc przyjrzeć się dokładniej temu niespodziewanemu nawróceniu. Albert popatrzył na Sebę z niezrozumieniem.
– Nie mogę ci dać miłości – dodał Seba – ale przynajmniej mogę dać ci tyle…
Albert chwilę leżał nieruchomo i milcząco, pogrążony w przedziwnym, elektryzującym stanie narastającej euforii. Starał się ją powstrzymać, karcił się w myślach za nią, ale tak naprawdę umierał ze szczęścia i nie mógł temu zaprzeczyć.
– No dalej, nikomu nie powiem – dodał Seba.
Księżyc jakby puścił oko, obiecując, że ukryje w swej przepastnej łunie błyszczącej wszystkie te ciche sekrety, które się tu wyłonią.
Więc przytulił się do jego wielkiej klaty okrytej tylko cienką koszulką. Wyczuł jej ciepło i ogrom głaskany teraz łaskoczącymi promieniami. Chciał teraz tylko uwić sobie przytulne gniazdko u jego boku i ogrzewać się jego samczym ciepłem.
– Dzięki – wyszeptał, słuchając jednym uchem bicia potężnego serca sportowca. – To wielki prezent.
Albert czuł wdzięczność za tę promienną chwilę – koledze i tej nocy, która wyroiła z sobie ten zakazany nocny romantyzm.
Seba nie mówił nic. Patrząc w głębokiej zadumie na surową urodę księżyca, odleciał myślami daleko, zapuszczając się w rejony swojego umysłu, o istnienie których nigdy by siebie nie podejrzewał. Pomyślał, że na tym właśnie polega empatia, przyjaźń, zrozumienie potrzeb drugiego człowieka – i w ogóle cała ta psychologia, o której teraz wszyscy trąbią dookoła na łamach modnych pisemek.
Tymczasem Albert skupiał się na jak najgłębszym i najpełniejszym przeżywaniu tej uroczystej chwili. Myślał, co jeszcze dziwacznego i magicznego może zrodzić ta srebrna noc – co wymajaczy w swoich niemożliwych snach.
– Może już nigdy nie poznam smaku prawdziwej miłości – rozpoczął Albert – ale w myślach zachowam tę chwilę na zawsze. Zatopię ją w bursztynie pamięci i będę zawsze miał przy sobie. I gdy będzie mi kiedyś smutno i będę sam… wtedy wezmę ten bursztyn, spojrzę na niego pod światło księżyca i zobaczę w nim nas, leżących razem i przytulających się tego wieczoru. Ten fragment będę odtwarzać w kółko, wciąż na nowo się nim rozkoszując.
– Tak pięknie mówisz o miłości… – Seba znów westchnął głęboko.
Nie wiedział, czy to z powodu złamanego serca kolegi czy też z powodu piętrzącej się, odurzającej łuny srebrnej zrobiło mu się nagle przykro. Sam nigdy nie miał problemów miłosnych. W poświacie srebrnej tarczy wspomniał większość dziewczyn w szkole, które się w nim podkochiwały. W końcu był kapitanem drużyny siatkarskiej. Nigdy nie był samotny, porzucony, zdradzony. Milena, jego dziewczyna, kocha go mocno. Są właściwie szczęśliwi. A Albert..? Gdy się rozejdą, zostanie sam. Całkiem sam na całej tej przestrzeni chłodnej nocy, przykryty jedynie cienką kołdrą opadającego księżycowego pyłu, który zaczął się teraz sypać jak śnieg przez uchylone okno, które oddychało nad nimi białymi firanami.
Tykanie zegara było coraz wolniejsze, noc zgęstniała, a księżyc zesłał na czoło Seby objawienie.
– Połóż rękę na moim kutasie.
– Że co? – spytał zdziwiony Albert, wyrwany brutalnie z głębokiej mary sennej, w jaką zapadł na jego potężnej klacie.
– Wiem, że tego chcesz. Mam się rozmyślić?
Albert doszedł do szybkich konkluzji, że lepiej nie, po czym położył drżącą rękę na kroczu Seby.
– Rozepnij rozporek i wyjmij go.
Wahał się. Drżał. Cieszył się i bał jednocześnie. Ale w końcu – zachęcony aurą tej śmiałej wiosennej nocy – otworzył się na rodzące się teraz przed nim okazje do nocnych ekscesów i wykonał polecenie. Rozpakował męskość Seby jak dziecko bożonarodzeniowy prezent. I poczuł, jak otwiera się przed nim nowe źródło ekscytującego ciepła – ledwo był w stanie oddychać, a jego policzki rozpaliły się rumieńcem.
Przyrodzenie Seby leżało rozpakowane w jasności tej wielkiej iluminacji nocnej – nagie, masywne i nienasycone. Idealne na ten pierwszy raz z chłopakiem. Drzemało niewinnie, nie podejrzewając, co może się za chwilę wydarzyć.
– Wiesz, co robić – dodał, po czym odchylił głowę i zamknął oczy. – Taki prezent. Na chwilę. Zdąż przed świtem – uśmiechnął się. – Aha, i coś jeszcze…
– Tak, wiem – przerwał Albert – nikomu nie powiem – wyszeptał.
Rozumieli się.
Seba zrelaksował się, wypiął swoją wyjątkową męskość i oddał ją pod opiekę rozpalonego kolegi. A ten – mimo iż usta jego były wciąż dziewicze, niesplamione jeszcze nasieniem, nierozepchnięte żadnym kutasem – wykazał się niezwykłą zapalczywością i sumiennością w tym wartkim obciąganiu, jakie hojnie zaoferował Sebie.
Zaimponował mu skrupulatnym przygotowaniem do tej magicznej chwili dzięki milionom różnorodnych ćwiczeń, które potajemnie, w snach lub marzeniach, wykonywał.
Nic dziwnego, że znał się na rzeczy – w końcu kto lepiej zna anatomię młodego chłopaka – i wszystkie jej wrażliwe miejsca oraz czułe punkty – jak nie drugi chłopak, noszący w majtkach takie samo przyrodzenie o identycznych walorach.
Albert spieszył się, ale świt nie chciał nadjeść. Noc kontynuowała swoje czary i bajki, a księżyc nieruchomo górując nad miastem oznajmiał mu, że ta noc ma wciąż trwać i trwać – aż do pożądanego finału.
Albertowi nie można też było odmówić oralnego wyrafinowania – rozkoszował się ekscytującym kutasem kumpla z elokwencją i młodzieńczym polotem – raz po raz demonstrując na nim najróżniejsze chwyty, układy i wyszukane konfiguracje dłoni oraz ust.
Seba syczał z nagłej przyjemności, przyglądając się, jak oddany kolega jego tracił powoli kontrolę nad pieszczotami – chcąc mieć ten wielki, mięsny wał rozkoszy dosłownie wszędzie – wypełnić się nim, najeść się nim na zapas, pozwolić mu drążyć siebie tak głęboko, aż dobije się na jego zadurzonego serca i zapłodni je swym nasieniem. Pragnął dać Sebie najintymniejszy prezent, o którym nigdy nie zapomni – piękny orgazm o genezie miłosnej i szczerej. O tym marzył, lecz to marzenie zostało nagle spłoszone – bo kutas ten nagle z jękiem i skurczem zaczął krzykliwie i warto wyganiać z siebie zapasy ciepłego nasienia.
Albert zdumiał się tym cudem przyrody, zaniemógł i w nabożnym milczeniu odsunął od Seby, obserwując wstrząsające spazmy rozkoszy, którymi był targany jak szmaciana lalka, i które wyciskały z biednego chłopaka kolejne strumienie bajecznej, błyszczącej księżycem spermy.
To było wydarzenie wielkie, przełomowe i zarazem głębokie – obserwować, jak ten dumny heterycki samiec sapał swoim wielkim, przyprószonym księżycowymi opiłkami srebra cielskiem, oddawał je całe w ekscytującą dzierżawę tej gejowskiej rozkoszy i przeciągał ją mimowolnie jak najdłużej, zaczarowany magią tej długiej nocy – aż do szaleństwa zmysłów, od ich pomieszania i zamazania granic między snem a jawą.
Można by o magicznym pięknie tego fenomenu samca szczytującego pod patronatem białej tarczy pisać całe wiersze.
W końcu padł wycieńczony i mokry, ale szczęśliwy. Poczuł słodkie łaskotanie zakochanego języka, który z jego brzucha zlizywał z nieskrywaną pazernością cały nocny produkt ekstazy. A zawstydzony księżyc, nie chcąc już kraść intymności tych gwiezdnych kochanków, uciekł szybko za róg domu, zabierając ze sobą całą światłość tej nocy i wymiatając z kątów salonu pogubione iskry swoje.
***
Poranne, świeże słońce pobłogosławiło twarz Alberta. Pod wpływem tego wiosennego, świeżego impulsu powietrza, które rozpychało salon, otworzył oczy.
Był sam.
Zastał go tylko surowy, gorzki klimat zwykłego poranka. I choć za oknem ptaki dobywały ze swych piersi chwalebne koncerty – Alberta objął głęboki smutek. Przejął się, czy to nie był przypadkiem tylko sen – piękny, miodny, ale ulotny.
Ale na stole stały dwie filiżanki niedopitej, zimnej herbaty. Pod jedną z nich zauważył karteczkę. Otworzył ją.
„To ja dziękuję. Wiele zrozumiałem.”
Autor Fiutomer. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie fragmentów lub całości niniejszego utworu w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii i publikacja tego utworu na jakimkolwiek serwisie internetowym czy innej publikacji bez wiedzy i zgody autora jest naruszeniem praw autorskich i spotka się z reakcją autora. Autor nie ponosi odpowiedzialności za konsekwencje przeczytania niniejszego utworu.
Autor Fiutomer. Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie fragmentów lub całości niniejszego utworu w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii i publikacja tego utworu na jakimkolwiek serwisie internetowym czy innej publikacji bez wiedzy i zgody autora jest naruszeniem praw autorskich i spotka się z reakcją autora. Autor nie ponosi odpowiedzialności za konsekwencje przeczytania niniejszego utworu.
Boooskie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńOmg... popłakałem się w połowie... to było takie piękne *-*
OdpowiedzUsuńTo jest moje ulubione opowiadanie!
OdpowiedzUsuńPiękne. Zrozumienie i empatia. Wzruszylem sie.
OdpowiedzUsuńPowracam do tego opowiadania kolejny raz :) Bardzo dobre!
OdpowiedzUsuńDziękuję, bardzo miło mi słyszeć takie wyznanie ;)
UsuńO kurwa umarłam... Masakra. Moje serce nie wytrzymało. Zakończenie i wszystko to... brak słów. Podziwiam i naprawdę gratuluję takiego talentu oraz pracy. Opowiadanie jest... bezcenne.
OdpowiedzUsuńChcę jeszcze! Jest boskie!!!
OdpowiedzUsuńSubtelne i wspaniałe... ❤❤❤
OdpowiedzUsuńSubtelne i wspaniałe... ❤❤❤
OdpowiedzUsuń