Czasem okrutna natura chce tylko, aby odżyły stare uczucia. Czy uda jej się tym razem połączyć dwa zagubione serca?
Jim otworzył oczy. Bolała go głowa. Rozejrzał się. Leżał na wąskim łóżku w kamperze. Na środku podłogi spoczywała pachnąca, świeżo ścięta choinka. W kącie pomarańczowym płomieniem tlił się mały piecyk, który dawał ciepło. Na zewnątrz sypał gęsty śnieg.
Jim nie mógł przypomnieć sobie, jak się tu znalazł. Czuł się zdezorientowany.
Nagle drzwi kampera otworzyły się. Jasność szarego dnia wlała się do wnętrza, uderzyła chłodem i setkami białych płatków. Wszedł mężczyzna w kapturze. Nie można było dojrzeć jego twarzy. Zamknął drzwi i ściągnął kaptur.
- Eric? - Jim rozpoznał przyjaciela. - Co się kurwa dzieje? Co ja tu robię?
- Mieliśmy wypadek - westchnął ciężko i zaczął otrzepywać się ze śniegu. - Wpadliśmy w poślizg i zderzyliśmy się z drzewem. Cały przód auta jest pokiereszowany, przednia oś jest skrzywiona, nie wyjedziemy stąd.
- Nie dzwoniłeś po pomoc?
- Zero zasięgu - Eric zdjął kurtkę i zaczął ściągać buty. - Śnieżyca odcięła nas od świata. Jak tylko minie, będziemy próbować dalej. Pewnie ciotka Jude odchodzi od zmysłów.
- Eric, co my kurwa robimy w środku lasu w czasie śnieżycy?
- Jezu, Jim... Serio nic nie pamiętasz? - Eric zmartwił się i usiadł obok niego. - Musiałeś mocno przywalić głową... - położył mu zimną dłoń na czole. - Jest gorzej, niż myślałem.
- Mów! - Jim chciał poderwać się z łóżka, ale momentalnie rozbolała go głowa. Złapał się za nią i położył.
- Spokojnie, musisz leżeć... Spójrz - wskazał ścięte drzewko na podłodze. - Jechaliśmy po choinkę do Brigdetown. Wracaliśmy okrężną drogą przez Deepwood, bo na głównej był karambol. Te drogi odśnieżane są raz na miesiąc chyba... No i doigraliśmy się. Według map najbliższa mieścina jest jakieś 20 mil stąd.
- Jezu, coś mi świta teraz... To mamy szczęście, że w kamperze jest piecyk.
- Oj tak, bo chyba byśmy tu zamarzli.
- A tak to jest aż za gorąco - Jim zaczął się wachlować, po czym rozpiął dwa górne guziki koszuli, ujawniając owłosienie swojej klaty. - Trochę się pocę.
Erik usiadł obok niego:
- Martwiłem się... Trochę leciała ci krew. A nie idzie się tu nawet dodzwonić na pogotowie.
- Nie, jest dobrze... Powoli wracają mi szczegóły.
- A pamiętasz... naszą rozmowę?
- Jaką?
- Tuż przed wypadkiem?
Jim patrzył na niego z głębokim niezrozumieniem na twarzy.
- Nie... A o czym?
- A nie, nieważne... - Eric wstał, podszedł do stolika i zaczął nalewać herbatę z termosu. - Chcesz?
- Parę łyków - odparł Jim. - O czym była ta rozmowa?
- Rozmawialiśmy o Suzan - Eric wziął kilka łyków parującego naparu. - Pytałem, czy jesteś z nią szczęśliwy.
Na twarzy Jima wyrysowało się zaniepokojenie:
- I co powiedziałem?
Eric patrzył przez moment na niego i próbował go rozgryźć.
- Prawdę Jim, prawdę...
Podał mu kubek z herbatą. Jim przełamał stupor i splótł palce wokół ciepłego naczynia. Gorąca para buchnęła mu w twarz.
- Powiedziałeś, że wam się nie układa za bardzo. Że czegoś ci brakuje w tym związku...
- Tak? - Jim zdawał się być na wpół zaskoczony, na wpół przestraszony.
- I powiedziałeś, że wciąż wracasz myślami do tamtego lata, które spędziliśmy razem.
Jim zamknął oczy i przełknął ślinę.
- Nie wierzę... Prawie już zapomniałem o tym. Prawie udało mi się wyrzucić tę traumę z głowy.
- Jim, proszę cię - Eric położył mu dłoń na kolanie. - Wujek Sam zginął na własne życzenie...
Jim zerwał się gwałtownie i odszedł od niego. Odstawił kubek na stolik.
- My go zabiliśmy, Eric. To, co robiliśmy, zabiło go. To, co robiliśmy, było złe.
- Gówno prawda. Dostał zawału. Jak miliony amerykanów w jego wieku. I tak dostałby zawału, i tak.
- Dostał zawału, bo nas nakrył. Zobaczył, co robiliśmy w stodole.
- Dostał zawału, bo był pieprzonym homofobem. I w głowie mu się nie mieściło, że dwóch chłopaków może razem... - Eric zawiesił głos, gdy zobaczył, że w oczach Jima błysnęły łzy.
Wbił szklany wzrok gdzieś w szarą dal za oknem, w las tonący w śnieżycy.
- Wiesz, że mam rację, Jim. To był zły człowiek. Bił ciotkę, nas nieustannie wyzywał, chlał na umór. Nie szkoda mi go. Szkoda mi tylko nas. To nas rozdzieliło na lata.
- Ilekroć myślałem o tamtych wakacjach... o Tobie... widziałem tylko umierającego wujka. Przepraszam Eric, ale to mi przyćmiło wszystko, co się stało.
- Nie pamiętasz już, jak dobrze nam było?
- Głupie, szczenięce wybryki. Ile my mieliśmy? Dziewiętnaście lat?
- No i co? To, co nas łączyło, to było coś głębszego. Coś prawdziwego. Pamiętam, jak na mnie patrzyłeś, gdy całowałem twój brzuch. Nikt nigdy tak już na mnie nie patrzył. Kochaliśmy się na łąkach, w lesie, nad strumieniem. Tyle razy... Tak głęboko, tak mocno... Byliśmy dla siebie całym światem.
Eric wstał i zbliżył się do niego. Delikatnie go objął i przytulił.
- Nie wierzę, że to umarło. Nie wierzę, że to, co masz z Suzan, to prawdziwe uczucie, wybacz. Ludzie się zmieniają, ale nie aż tak...
- Co ty możesz wiedzieć?
Eric przytulił go mocno i wyszeptał do ucha:
- Wiem więcej, niż może ci się wydawać...
Wtedy Jimowi zakręciło się w głowie i zachwiał się. Eric przytrzymał go z całych sił, chroniąc przed upadkiem.
- Połóż się - nakazał.
Jim złapał się stolika, a potem nieporadnie położył na łóżku.
- Głowa... - położył dłoń na czole. - Musiałem mocno przywalić.
- Zaraz zrobię ci zimny kompres - odparł Eric.
Nasączył materiałowy ręcznik kuchenny w śniegu i przyłożył go koledze do czoła, po czym położył się za nim, obejmując go swoim silnym ramieniem.
- Nie pozwolę, by coś ci się stało. Jesteś pod moją opieką.
Leżeli chwilę w ciszy. Jedynie wiatr na zewnątrz szumiał między konarami świerków. Zaczęło się ściemniać. Śnieżyca nie ustępowała.
- Co pamiętasz z tamtych wakacji? - spytał Jim.
- Każdy szczegół. Jak robiłeś mi jajecznicę rano i przynosiłeś mi ją z uśmiechem do łóżka. Jak szliśmy pod lasem, rozglądałeś się, czy nikt nas nie widzi, a potem łapałeś za rękę i szliśmy razem dumnie, jak prawdziwa para. Jak wskoczyłeś do jeziora, a potem ściągnąłeś kąpielówki i rzuciłeś nimi we mnie, śmiejąc się jak głupi. Pamiętam nasz pierwszy raz u ciebie w pokoju. Wstydziłeś się, jak głupi. Wiedzieliśmy, że chcemy to zrobić, ale się bałeś. Drżałeś, ale objąłem cię i ogrzałem. Byłeś tak podniecony, że myślałem, że dojdziesz, nim się rozbierzesz. Pamiętam twój zapach i smak... twoje słodkie jęki, gdy strzelałeś mi w ustach. Też się bałem, czy to, co robimy, jest normalne... I co by pomyślała rodzina... Ale to, co do ciebie czułem, wygrało z tym lękiem milion razy. Byłeś takim delikatnym chłopakiem. A dziś... łał... jesteś prawdziwym facetem. Pięknie wyrosłeś. Gdy cię zobaczyłem u ciotki Jude... aż odjęło mi mowę. Stałeś się cudownym mężczyzną, Jim.
Jim zaczął cicho łkać. Starał się to tłumić, ale przegrywał z własnym wzruszeniem.
- Nie płacz, Jimmy. Przecież nic złego się nie dzieje. Jesteśmy tu razem... To wszystko odżywa.
- Przez to wszystko, co się stało... nie widzieliśmy się prawie dwadzieścia lat. Zmarnowaliśmy ten czas, błądząc odległymi drogami. Co myśmy zrobili?
- Nie patrzmy już na to, co było. Zastanówmy się, co będzie dalej.
- Nie kocham jej, Eric. Ona jest tylko przykrywką.
- Wiem...
- Zresztą... ona też mnie nie kocha. Zdradziła mnie już kilka razy. Ale przymykałem na to oko, bo nie chciałem, by ktoś znów mnie pytał, dlaczego wciąż nie mam dziewczyny. Taki przystojny facet... a czemu nie ma dziewczyny.
Eric przytulił go mocniej. Poczuli wzajemnie swoje ciepło.
- Byłeś samotny... przez tyle lat. Cierpiałeś. Ale teraz to już za tobą.
- Tak mi dobrze tu teraz z tobą - kontynuował Jim. - Mógłbym stąd nie wychodzić.
- Pamiętasz, jak ciotka z wujkiem wychodzili do kościoła, a my rozbieraliśmy się do naga i chodziliśmy po całym domu?
Jim zaśmiał się:
- Czuliśmy się tak podekscytowani tą wolnością... Tak wyzwoleni... Kochaliśmy się wszędzie.
- Jesteśmy tu odcięci od świata do rana. Sami. Śnieżyca nie ustępuje - odparł Eric. - Rozbierzmy się. Nikt nas nie zobaczy...
Tak też zrobili. Nie potrafili oderwać wzroku od swoich nagich, umięśnionych ciał malowanych na tle gęstniejącej ciemności jedynie blaskiem ciepłego płomienia piecyka.
Jim obrócił się przodem do niego. Ich stojące drągi otarły się słodko i przyjemnie wyprężyły. Ta niespodziewana namiętność wyprodukowała przyjemne dreszcze. Nagle znów stali się dla siebie bliscy.
- Patrz, całują się - uśmiechnął się Jim.
Ich parujące, naoliwione ogiery połączyły się subtelną, drżącą nitką słonawego śluzu. Ujmujący symbol tego pięknego, gejowskiego sojuszu - ciepłej intymności zawiązanej w samym jądrze mroźnej śnieżycy.
- Wiesz... to zabawne - odparł Eric. - Twój kutas był pierwszym, jakiego w życiu widziałem. I okazało się, że mamy identyczne. Są jak klony. Zobacz sam.
Jim spojrzał na ich błyszczące fiuty. Były jak jeden fiut odbijający się w lustrze - ta sama wielkość, grubość, ten sam odcień skóry. Nawet owłosienie łonowe. Dwa frywolne, bliźniacze ptaki - urocze, aksamitne i chętne do tarmoszenia.
- Szansa, że dwóch facetów będzie miało identyczne kutasy... jest kosmicznie mała. Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? - spytał Eric. - I przez to w ogóle myślałem, że wszyscy faceci mają dokładnie takie same penisy. Jaki byłem zdziwiony, że inne potrafią tak się różnić od naszych.
- Tak? A czym się różnią?
- Tak z 90% jest mniejszych niż nasze.
Jim nie mógł uwierzyć. Zaczerwienił się z podniety i dumy jednocześnie.
- Tak, Jim. Mamy w gaciach potwory-bliźniaki. To chyba nie przypadek - uśmiechnął się i przysunął się do niego.
Ich penisy znalazły się między ich umięśnionymi brzuchami - ciepłe i oślinione - połączyły się ze sobą w zwartym uścisku. Przyjemny, elektryczny skurcz przebiegł z jednego fantastycznego węgorza na drugiego, ściągając ich rdzenie w ekstatycznym napięciu.
- Zajebiście, co? - spytał Eric.
Jim przytaknął, po czym zaczął powoli poruszać ciałem i generować przyjemne do szaleństwa tarcia.
- Jak za dawnych lat - wyszeptał Jim i z rozkoszy zamknął oczy.
Ich drągi pocierały się słodko o siebie, obdarowując się wzajemnie sowitą ilością świeżo dobytego śluzu. Pławili się w nim i wcierali go w siebie, ładując się stężoną, gęstą ekstazą - jak dwa radośnie kopulujące delfiny, uwolnione i wypływające w przestwór oceanów.
Eric zbliżył się do Jima jeszcze bardziej - tak, że zaczęli ocierać się ścianą mięśni swoich boskich torsów. Stymulacja sutków momentalnie wytworzyła w nich jeszcze głębsze uczucie bliskości i słodkiej intymności.
- Przez te wszystkie lata - szeptał Eric - spotykałem się z wieloma facetami... Ale nigdy nie spotkałem kogoś takiego, jak ty.
Jim spojrzał mu głęboko w oczy i zobaczył w nich nieskończone uwielbienie - męski, podniecający i bezgraniczny zachwyt.
- To znaczy jakiego?
- Tak doskonałego.
- Nikt nigdy nie mówił mi takich rzeczy...
- Masz piękną twarz, piękne ciało i piękną duszę. Tamte zabawy z młodości... Jim... One nigdy dla mnie nie były tylko zabawami. Wiedziałem od początku, że jesteś kimś wyjątkowym. Kimś, kogo spotyka się tylko raz w życiu.
Łza błysnęła w oku Jima.
Eric zagęścił ruchy, chcąc szybciej dojść do finału:
- Chcę ci dać tyle przyjemności, ile tylko zdołasz wytrzymać. Sprawdźmy, gdzie są nasze granice. I przekroczmy je. Idźmy głębiej...
- Ja... nie wiem, co powiedzieć... - odparł Jim.
Nie mógł ukryć wzruszenia. Drżał i szybko oddychał.
- Powiedz tylko, czy jesteś już blisko - odparł Eric.
- Bardzo blisko... - sapał. - Jeszcze chwilę i zwariuję z nadmiaru rozkoszy...
- Ja też... Piękne uczucie, prawda? Robić to z facetem...
Jim przytaknął:
- I to do tego takim, jak ty...
- Och, Jim... - Eric przytulił go z całych sił i przycisnął go do siebie.
Przyjemność, jaką między sobą wytwarzali, wydarła się już spod kontroli i zaczęła napinać ich ciała. Pociła się i wiła w rozkoszy ta cudowna, rozpędzająca się kopulacja męska.
- Zaraz dojdę... - jęczał Eric. - A ty?
- Tak... już... nie mogę tego zatrzymać już w sobie.
Poczuli, że przekroczyli już granicę, za którą lawina przyjemności jest już nie do zatrzymania - każdy ruch, każde otarcie i dotyk doprowadzał ich na skraj obłędu.
I zaczęli doznawać wspólnie ekstremalnego, długiego i głębokiego orgazmu - idealnie jednoczesnego. Zsynchronizowały się ich poszczególne skurcze i wytryski. Między ich szcześciopakami sperma wybuchała raz po raz długimi, białymi warkoczami w idealnie równych interwałach.
A oni jęczeli i nieprzerwanie patrzyli sobie głęboko w oczy - ulegając coraz głębszemu wzajemnemu oczarowaniu.
Eric delikatnie ujął dłońmi jego słodką, spoconą i wykrzywioną w grymasie ekstazy twarz i wyszeptał czule:
- Kocham cię, rozumiesz. Nigdy nikogo tak nie kochałem w całym życiu.
Jim rozpłakał się.
- Jak ciebie też...
I zaczęli się całować - długo i namiętnie. A ich wspólny orgazm trwał i trwał i nie zamierzał się kończyć.
Ich kolejne wytryski łączyły się ze sobą w jednorodny potok spermy - i spajały się ich samotne dusze. Klaty docisnęły się do siebie, jak gdyby stęsknione serca wyrywały się do siebie. Spletli uścisk jeszcze bardziej i pozwolili sobie zatonąć w tej dzikiej namiętności gejowskiej.
- Nie wiedziałem, że... można tak z facetem... - zaczął Jim.
- Co? Przeżywać aż taką przyjemność?
- Tak. To niesamowite...
- Tylko prawdziwa miłość tak silnie potęguje rozkosz...
- odpowiedział Eric i całował go dalej.
A potem długo patrzyli sobie w oczy - cierpliwie czekając, aż ich wspólny potężny orgazm się rozładuje, wygasi i wyciszy - aż rozejdzie się ostatnimi błogimi skurczami po ich spoconych, rozgrzanych i parujących ciałach.
Dosłownie pływali w morzu swoich słodkich soków.
Skleili nimi swoje piękne klaty - tak, jak to robią zakochani po uszy geje. Leżeli tak i cieszyli się cudowną chemią, jaka w nich buzowała. Przez ich ciała przelewała się czysta magia oszołomienia. Pachnieli feromonami, nasieniem i słodkim potem - co odurzało ich tak bardzo, że zaczęli z siebie zlizywać wszystko, czym byli pokryci i czym się błyszczeli.
- Chcę cię mieć wszędzie - szeptał Eric.
- Nie można się tobą nacieszyć - odparł Jim.
Śnieg na zewnątrz ciągle sypał.
- Mamy całą długą noc dla siebie... - i przytulił Jima.
- Starczy, by nadrobić stracony czas? - spytał Jim.
- Musimy spróbować.
Okazało się, że ta śnieżna, gęsta noc ma im do zaoferowania znacznie, znacznie więcej. Szczelnie odseparowała ich od świata, by dać im czas i przestrzeń na ponowny rozkwit najgłębszych emocji.
Dali się ponieść najgłębszym namiętnościom - nagim, lepiącym się i śliskim. Jim cieszył się, mogąc pulsującym błogo kutasem rozsmarować swoje nasienie po serdecznym uśmiechu Erica. A Eric z pasją i wdzięcznością wylizał jądra i pupę Jima - tak mocno, że doprowadził kolegę do kolejnego wielkiego orgazmu.
Tryskali w swoich objęciach - śmiejąc się, karmiąc się wzajemnie swoimi wytryskami, zgłębiając słodkie labirynty własnej cielesności. Przetarli z jękiem te zarośnięte szlaki rozkoszy, które tak dokładnie poznali przed laty - i znów dotarli do tego, co połączyło ich dusze w młodości.
Zamieć ta wymęczyła ich i spoiła na nowo - złapała w swe mroźne sidła i pozwoliła im przeżyć tylko za sprawą ciepła ich uczuć. Zlepiła ich ciała potem i spermą, nasączyła ponownie nieskończoną miłością, jaką się darzyli i jaką nosili w tajemnicy przez lata.
***
Rano Jim nie mógł się dobudzić. Eric spanikował. Delikatnie nim potrząsał, ale ten tylko majaczył, po czym zwymiotował i zwijał się w drgawkach.
Eric wybiegł na zewnątrz. Śnieg już nie padał. Niebo było pogodne. Wyciągnął telefon. Na szczęście zasięg wrócił.
Pogotowie odpowiedziało natychmiast.
***
Eric usiadł przy łóżku Jima. Złapał go za rękę. Jim otworzył oczy.
- To tylko wstrząśnienie mózgu - oznajmił Eric. - Może się pojawić wiele godzin po wypadku. Na szczęście to nic poważnego. Lekarze mówią, że jutro powinieneś wyjść.
- Czy to wszystko... - zaczął Jim. - Zdarzyło się naprawdę?
- Tak... Ale nie wszystko.
- To znaczy?
- Skłamałem. Przed wypadkiem nie było rozmowy o Suzan. Tylko zapytałem cię, jak wam się układa. Nim odpowiedziałeś, doszło do wypadku. Te wszystkie słowa... wsadziłem ci do ust. O tym, że jesteś nieszczęśliwy, że czegoś ci brakuje...
- Ale... - Jim zawiesił się. - Skąd wiedziałeś...
- Skąd to wszystko wiedziałem? - Eric westchnął. - Wystarczyło, że spojrzałem ci w oczy. I zobaczyłem twoją rozpacz. Twoje błaganie. Twoje cierpienie, tęsknotę i nadzieję. Całe twoje życie opowiedziałem sobie sam. Nie potrzebowałem nic więcej.
- I tak się zapatrzyłeś, że zjechałeś z drogi.
- Pewnie tak...
- Ale czemu blefowałeś, Eric?
- Wiedziałem, że sam się nie otworzysz. Musiałem to zrobić za ciebie. Opowiedzieć o twoim bólu. To była jedyna szansa, by cię odzyskać po latach. Inaczej wróciłbyś w do swojego zakłamanego życia. Złamałbyś mi serce - Eric klęknął przy jego łóżku. - Wybaczysz mi?
Jim zamknął oczy i przygryzł wargi.
- Dlaczego miałbym to robić? Wywróciłeś mi życie do góry nogami w jedną noc, Eric.
- Bo cię kocham, głupku. I nie pozwolę ci żyć dalej w nieszczęściu.
Przytulili się.
***
Te święta były inne.
Gdy Eric i Jim siedzieli przy świątecznym stole ze swoją rodziną - tuż przy udekorowanej choince, którą z takim trudem przywieźli i która była niemym świadkiem cudownego rozkwitu ich miłości - patrzyli sobie często w oczy i uśmiechali się.
Bo wiedzieli, że tym razem żadne nieszczęście ich już nie rozłączy.
***
"Jesteś piękny, gdy dochodzisz"
gejowska nowela erotyczna
Peter trafia do redakcji męskiego czasopisma "Healthy Male". Tam poznaje super przystojnego i charyzmatycznego Damiana - redaktora naczelnego - w którym wszyscy się podkochują. W tym także najbliższy kolega Petera - Alan. Już pierwszego dnia przed młodym redaktorem rysują się kuszące perspektywy. Kto wygra wyścig o serce Damiana?
#romantyczne #trójąkt #anal #siłownia #mięśnie
Format: ebook (mobi, epub) oraz druk
38 stron A5 = ok. 40 minut czystej ekstazy czytania z WIELKIM finałem
Opowiadanie super. Jak zawsze do samego końca czytało się miło i nie mogę doczekać się kolejnego opowiadania.
OdpowiedzUsuń:* Dzięki!
UsuńFajne opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńDlaczego już nie piszesz? Masz interesujący blog i wiele ciekawych opowiadań a teraz już od kilku miesięcy ani jednego wpisu nawet takiego informacyjnego że już koniec a może coś innego Cię zmusiło do przerwy prowadzenia blogu? Proszę daj znać co się dzieje a najlepiej jakbyś na nowo znów zaczął pisać opowiadania które dla Mnie przynajmniej są super i bardzo Mnie interesują.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na wiadomość a jeszcze bardziej na opowiadania. P cwelik z Warszawy
Cześć! Koniec pisania to na pewno nie jest. Tylko że niestety pisanie opowiadań to ogromny wysiłek i zajmuje mnóstwo czasu. Niestety - muszę to na jakiś czas odłożyć na bok, bo teraz sporo się dzieje w moim życiu. Cieszę się natomiast, że moje opowiadania Ci się podobają - proszę jednocześnie o cierpliwość :)
UsuńDlatego osobiście preferuje krótkie formy, angażują mniej czasu i pozwalają skumulować całą wartość w jak najmniejszej ilości znaków, ale opowiadania toczą się swoimi torami :) Super blog
UsuńHalooo gdzie są nowe zajebiste opowiadania?
OdpowiedzUsuń